Na pierwszy rzut oka koronawirus w Indiach jest w odwrocie. We wrześniu notowano prawie 100 tys. infekcji dziennie, ostatnio jedną czwartą tej liczby. Według oficjalnych danych zakażonych zostało 10 mln osób, a zmarło ponad 145 tys., mniej niż w Brazylii, Rosji, nie mówiąc już o USA. A Indie mają niemal 1,4 mld mieszkańców.
Wielu zagranicznych ekspertów zgłasza zastrzeżenie co do prawdziwości tych statystyk. Nie dlatego, że mogą być celowo manipulowane, lecz z prostej przyczyny, iż w wielu regionach kraju nikt nie bada przyczyn zgonów i brak nawet bieżących danych. Za to rząd publikuje dane, z których wynika, że Indie radzą sobie doskonale z epidemią.
Jednak wyrywkowe badania przeprowadzone w kilku metropoliach i rejonach wiejskich wskazują, iż kontakt z wirusem miała jedna czwarta do połowy mieszkańców, w zależności od regionu. Ale społeczeństwo Indii jest stosunkowo młode, co wpływa na statystykę zgonów.
Bunt rolników
Prawicowy rząd premiera Narendry Modiego udowadnia, że drastyczne ograniczenia wprowadzone wiosną tego roku przyniosły zamierzony rezultat i zapobiegły katastrofie. Okupione to zostało największym w historii spadkiem PKB o niemal 24 proc. w drugim kwartale. W kolejnym kwartale spadek wyniósł już tylko 7,5 proc. w porównaniu z tym samym okresem roku poprzedniego. W styczniu rozpocząć się powinna akcja szczepień importowanymi preparatami, ale na dopuszczenie do obrotu czeka też indyjska szczepionka firmy Bharat Biotech.
– Wydaje się, że sytuacja została opanowana i jest nadzieja na powrót do normalności – mówi „Rzeczpospolitej" Kanchan Gupta, szef think tanku Observer Research Foundation. Jego zdaniem rząd stanął na wysokości zadania, co znajduje wyraz w sondażach opinii publicznej.