30 grudnia ubiegłego roku o godz. 10.40 Katarzyna G. zadzwoniła do swojego szefa – dyrektora finansowego w CBA Daniela Arta, prosząc o spotkanie. Już w siedzibie Biura powiedziała, że nie może zawieźć do NBP pieniędzy, które zostały CBA, bo ich nie ma. Przyznała, że z kasy wzięła 4 mln zł – dla teściowej, której grozi utrata pensjonatu w Bieszczadach – i przekazała je mężowi. W „notatce służbowej" kasjerka podała, że jej mąż zdeponował środki u bukmachera, „by spłacić matkę" i oddać pieniądze CBA.
O aferze zostało zaalarmowane całe kierownictwo CBA z Ernestem Bejdą na czele.
Kiedy sześć godzin później funkcjonariusze CBA zatrzymywali kasjerkę, jej mąż Dariusz miał na hazardowym koncie już tylko 50 groszy. „Rzeczpospolita" – na podstawie aktu oskarżenia małżonków G. – odsłania prawdziwe kulisy jednej z największych afer w specsłużbach III RP.
Kasjerka bez kontroli
Śledztwo Prokuratury Regionalnej w Warszawie wykazało, że Katarzyna G. ukradła nie 4 mln, ale co najmniej 9 mln 230 tys. 194 zł – wynosiła je z Biura od marca 2017 roku. Z analizy rachunków zrobionych do śledztwa przez biegłych wynika, że mąż G. pomnożył je do ponad 30 mln zł. I prawie wszystko przegrał.
Katarzyna G. przyszła do CBA w 2007 r. i od początku zajmowała się finansami. Po 11 latach pracy awansowała na eksperta w biurze finansów wydziału finansowo-księgowego. Odtąd miała nieograniczony dostęp do pieniędzy Biura – podlegała jej kasa główna i walutowa oraz fundusz operacyjny, który sama rozliczała. Konwojowała pieniądze do NBP, rozliczała delegacje funkcjonariuszy, prowadziła obsługę informacji niejawnych w wydziale finansowym CBA. Była nagradzana.„Profesjonalistka o wysokim stopniu asertywności" – zeznały o niej jej koleżanki z Biura.