Po wielu latach orzekania odchodzi pan w stan spoczynku. Nie myślał pan o przedłużeniu orzekania? Przecież taka możliwość istnieje. Dla sędziów jest taka szansa. Dlaczego nie chce pan jeszcze popracować i orzekać?
W sądownictwie byłem ponad 41 lat: najpierw sekretarzem, potem w czasie aplikacji sędziowskiej kuratorem zawodowym, a asesorem sędziowskim zostałem mianowany w grudniu 1984 r. Nie sądziłem, że po osiągnięciu wieku emerytalnego zawieszę togę i łańcuch w archiwum domowym. Chciałem nadal orzekać, gdyż moje doświadczenie zawodowe, a i zdrowie, pozwoliłyby mi nadal sprawować zaszczytny urząd sędziego.
To co się stało?
W ustawie o ustroju sądów powszechnych jest przepis, który pozwala sędziom zwrócić się do KRS z wnioskiem o przedłużenie służby sędziowskiej. Prawdziwej konstytucyjnie umocowanej rady jednak nie ma, bo neo-KRS od kwietnia 2018 r. jest zaprzeczeniem organu, który ma stać na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów. W sytuacji, w której ja wielokrotnie krytycznie oceniałem prace tego quasi-konstytucyjnego organu, to moje zasady etyczne i pełne poszanowanie konstytucji nie pozwoliły mi na złożenie takiego wniosku o przedłużenie orzekania. Byłaby to niczym nieuzasadniona prywata, a na to sobie bym nie pozwolił.
Panie sędzio, spotkaliśmy się po raz pierwszy zawodowo w 1997 r. Pan był wówczas przewodniczącym VIII Wydziału Karnego w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Miejsce – al. Solidarności. W życie wchodziły właśnie nowe kodyfikacje karne. Wszystko było nowe. Jak pan z perspektywy 26 lat ocenia ten czas dla sądów? Było różowo?