Polska musi na nowo określić pozycję w gwałtownie zmieniającym się świecie. Jesteśmy geopolitycznie rozdarci, jak nigdy wcześniej po upadku komunizmu, jeśli teraz popełnimy błąd w samookreśleniu, będzie on pokutował przez dekady.
W Europie krystalizują się trzy trendy. Pierwszy, „kontynentalny", to zacieśnienie Unii po wyjściu W. Brytanii, tworzenie samodzielnego bytu polityczno-militarnego. Drugi – „transatlantycki" – to zachowanie luźniejszej struktury Wspólnoty w oparciu o sojusz z USA. Trzeci – „westfalski" – od pokoju westfalskiego sankcjonującego pełną suwerenność zewnętrzną i wewnętrzną – to Europa ojczyzn złączonych wolnym rynkiem, zapraszająca Rosję do nowej architektury bezpieczeństwa.
Wszystkie te kierunki mają mocne argumenty i rosnące grono zwolenników. Ciekawym testem ich wpływów będą przyszłoroczne wybory do PE. Skrajni „kontynentaliści" idą na nie jako ruch progresywny, montowany przez Macrona, „westfaliści" jako Liga Lig, której akuszerem są Orbán i Salvini. Reszta, czyli „transatlantyści" i centrowi „kontynentaliści", pozostaje w tradycyjnych ruchach politycznych.
Europa jako wielki gracz na arenie międzynarodowej to wizja przyszłości łącząca prezydenta Francji Macrona i przewodniczącego Komisji Europejskiej Junckera. Pierwszy chce zacieśnienia strefy euro i usamodzielnienia się obronnego Europy tak, by nie musiała już polegać na Stanach Zjednoczonych. Drugi, jak głosił w niedawnym orędziu o stanie UE, naciska na jedność Unii w polityce zagranicznej (większość kwalifikowana w głosowaniach zamiast jednomyślności) i obronnej, czyli jej upodmiotowienie, w konsekwencji zapewne kosztem państw narodowych i NATO.
Europa, jako zbiór państw połączonych luźną unią, strzegących swojej suwerenności, także ustrojowej, współpracujących z Rosją, to cel premiera Węgier Orbána, włoskiej Ligi, francuskiego Frontu Narodowego, AfD i pokrewnych ugrupowań.