W wyborach do Parlamentu Europejskiego opozycja konkurowała z PiS na mobilizację i musiała tę konkurencję przegrać. Elektorat Prawa i Sprawiedliwości był od samego początku kampanii zdecydowanie bardziej zmobilizowany. Beneficjenci transferów socjalnych, zapowiedzianych i sukcesywnie wdrażanych przez PiS już na starcie wyborczej batalii, zachowali się konsekwentnie. W dniu wyborów udali się do urn w obronie przywilejów, które dała im władza, a opozycja – w ich mniemaniu – chciała im odebrać. Obóz rządzący już na początku kampanii dobrze zdiagnozował potrzeby wyborców w 2019 roku i trafnie na nie odpowiedział. Ale to był tylko jeden z kluczowych czynników, które zdecydowały o zwycięstwie PiS.
Po pierwszej fali mobilizacji elektoratu PiS przyszła bowiem druga, którą wzbudziła sama opozycja. Złamała przy tym najważniejsze z kampanijnych przykazań mówiących, że mobilizować należy wyłącznie swoich i dbać o to, żeby elektorat konkurencji pozostał w domach. Zrobiono jednak wręcz odwrotnie. Cała seria komunikatów w rodzaju atakującego Kościół wystąpienia Leszka Jażdżewskiego przed prelekcją Donalda Tuska, niezbyt przemyślane wspieranie promocji filmu Tomasza Sekielskiego lub akcji społecznych w stylu „Tęczowa Matka Boska" wywołały lęk o tradycyjną tożsamość i rozgrzały do czerwoności emocje tradycyjnych wyborców.
Tożsamość nadal bardzo ważna
Polscy wyborcy, i to często bez względu na barwy partyjne, bywają antyklerykalni, ale nie są antyreligijni. Religia jest przy tym ważną częścią składową polskiej tradycji, a nawet patriotyzmu („Polak – katolik"). Atakując hierarchię Kościoła katolickiego, liberalna opozycja uderzyła w polską tradycję, serce tożsamości, które konstytuuje poczucie bycia Polakiem. W efekcie wyborcy skupili się jeszcze mocniej wokół przywódcy PiS. Stali się armią wsłuchaną w głos swoich liderów, którzy bronili w ich imieniu spójności ich tradycyjnego świata. Związani z nimi sojuszem przeciw zagrożeniu traktowali zewnętrzny świat jako wrogi i ukrywali chęć głosowania na PiS przed ankieterami, w których widzieli przedstawicieli tego zagrażającego im świata.
W elektoracie opozycji proces mobilizacji przebiegał zgoła odmiennie. Na początku kampanii mobilizacja wśród wyborców Koalicji Europejskiej rosła, by po nieudanym strajku nauczycieli załamać się bezpowrotnie. Okazało się wówczas, że chciano co prawda odsunąć PiS od władzy, ale istniały granice tego pragnienia. Tą nieprzekraczalną granicą był własny, partykularny interes i jakże tradycyjna wartość: dobro dzieci. Część przedstawicieli elektoratu opozycji, mając do wyboru walkę z PiS i dobro bliskich, wybrała to ostatnie i „odkleiła się" od Koalicji Europejskiej. Co ciekawe, politycy opozycji podczas swoich spotkań z wyborcami rejestrowali załamanie mobilizacyjnego trendu wśród swoich zwolenników. Nie wyciągnęli jednak z tych obserwacji żadnych wniosków.
Słuchać wyborców i klientów
Opozycja nie zrozumiała trendów, choć kiedyś taką umiejętność posiadała. Wystarczy zestawić ostatnią kampanię do PE ze zwycięskim marszem po władzę Platformy sprzed 12 lat. W 2007 roku ugrupowanie Donalda Tuska było zupełnie inną partią – ciekawą zarówno świata, jak i Polaków. Potrafiła twórczo zdiagnozować społeczne trendy, a następnie w atrakcyjny dla wyborców sposób nazwać to, co się wokół niej dzieje. W efekcie wyborcy otrzymali od niej zaproszenie, by stać się jak najszybciej pełnoprawnymi, zadowolonymi z siebie i kraju Europejczykami („Dogonienie Europy i jej standardów"). Przedstawiając wyborcom ten aspiracyjny projekt, nie zrezygnowano przy tym tak jak obecnie z lokalnej tożsamości. Opowieść Platformy była pojemna i wychodziła poza „tożsamościową bańkę". Oparta została na zawłaszczeniu aspiracji Polaków („cud gospodarczy"), ale i nie abstrahowała od dumy z lokalności. Postulat „drugiej Irlandii" jest wymownym przykładem, że można twórczo połączyć lokalną specyfikę z marzeniami o wzroście i udanej integracji z Europą.