Badania mające ustalić, czym były substancje pobrane z wraku tupolewa, mogą potrwać jeszcze pół roku – poinformował płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Po wczorajszej publikacji „Rz", w której napisaliśmy, że na wraku tupolewa odkryto ślady materiałów wybuchowych, prokuratura milczała wiele godzin. Gdy zdecydowała się zwołać konferencję, poprowadził ją płk Ireneusz Szeląg. Zaczął od oświadczenia, że na wraku nie stwierdzono śladów materiałów wybuchowych. Mówił, że szczątki maszyny zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym wybuchowe.
Trzeba prosić Rosjan
– Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nie śladów materiałów wybuchowych – zaznaczył Szeląg. Jak ustaliła „Rz", polscy prokuratorzy i biegli jedynie oznaczyli części samolotu i innych próbek, których badania spektrometrami dały wynik pozytywny. Oznacza to, że mogą one zawierać ślady materiałów wybuchowych. Ale ich zbadanie wcale nie będzie łatwe. Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk mówi „Rz", że próbki, które wskazali biegli, nadal są w Rosji.
– Zostały one wytypowane przez polskich biegłych na podstawie wskazań urządzeń, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych, których źródła pochodzenia mogą być przeróżne – mówi Martyniuk. Dodaje, że próbki te zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej.
W tej sytuacji trudno zrozumieć, dlaczego prokurator Szeląg mówił, że badania mogą potrwać pół roku. Wstępne ustalenia zakładają, że prokuratorzy mają się udać do Moskwy po oznaczone próbki w grudniu. Czy dojdzie wtedy do przekazania próbek, nie wiadomo.