Filipowicz nie chciał odpowiedzieć na pytanie „Rzeczpospolitej", czy według kompleksowej opinii pilotom nie udało się odejść na drugi krąg, jak przekonywał raport Millera, czy do końca lądowali, jak wyrokował MAK. Przyznał, że biegli sformułowali to w sposób jednoznaczny, ale uchylił się od odpowiedzi, bo „prokurator referent odmówił udzielenia informacji".
Do tej pory prokuratura utrzymywała, że komenda odejścia na drugi krąg wypowiedziana była przez dowódcę i potwierdzona przez drugiego pilota. Tak zapisano w stenogramach krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, które prokuratura ujawniła w styczniu 2012 r. Śledczy przekonują jednak, że udało się sporządzić dokładniejsze odczyty. Nie wiadomo, czy zostaną ujawnione, bo trwa ich analiza. Mimo to zdecydowali się zakwestionować dotychczas zgromadzony materiał dowodowy.
– Biegli orzekli, że możliwe jest uznanie obecności dowódcy sił powietrznych w kokpicie bądź jego sąsiedztwie – stwierdził płk Szeląg. Informacja o tym, że gen. Andrzej Błasik był w kabinie, co stało się podstawą snucia teorii o naciskach prezydenta Lecha Kaczyńskiego na to, by lądować, znajdowała się w raportach MAK i Millera. W kontrze stała jednak dotychczas znana ekspertyza prokuratury. W niej kwestie przypisywane Błasikowi rozpoznano jako słowa wypowiadane przez drugiego pilota tupolewa.
Dodajmy, że śledczy zastrzegali w piątek, iż sama ewentualna obecność generała nie miała wpływu na przebieg lotu i nie była złamaniem przepisów.
Lot według prokuratury
Ostatnie chwile tragicznego lotu odtworzono na podstawie zapisów tzw. polskiej czarnej skrzynki, jedynej, która została odczytana w kraju. Rejestrator ten nie był jednak w stanie zapisać odległości od ziemi w sytuacji obrotu maszyny, który miał według oficjalnych raportów nastąpić po utracie fragmentu skrzydła na brzozie.
Dlatego biegli posiłkowali się analizą „śladów na ziemi", które ich zdaniem są „jednym z najważniejszych, obiektywnych dowodów na przebieg katastrofy". Jednak usytuowanie drzew, o które zahaczył przed uderzeniem w ziemię tupolew, prokuratura mogła ustalić dopiero w grudniu 2011 r., bo wtedy dostała zgodę na pomiary w Smoleńsku. Do tego czasu od 10 kwietnia 2010 r. Rosjanie przeprowadzili wiele prac terenowych wiążących się również z ingerencją w drzewostan.