Choć okres, w którym Dariusz Fikus kierował „Rzeczpospolitą", to niewielka część jego aktywności zawodowej, dziś pamiętamy go przede wszystkim z tego czasu. Brodaty, niski, przygarbiony, o niskim i wyrazistym głosie – redaktor, menedżer. Szef.
Nie można napisać historii opiniotwórczej w PRL „Polityki" bez Fikusa. Od 1958 roku był w jej zespole, przez 20 lat jako sekretarz redakcji.
Trudno byłoby też opisać Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich z lat 80. bez jego sekretarza generalnego. To ta aktywność dała Fikusowi kopa, by wreszcie odejść z „Polityki", oraz pomogła mu mentalnie i realnie przejść na drugą stronę. Ze świata Urbana i Rakowskiego do świata, w którym są represje, trzeba się ukrywać, a zamiast do tysięcy czytelników „Polityki" dociera się najwyżej do dziesiątków czytelników „Niewidomego Spółdzielcy".
Po 1988 roku była jeszcze „Gazeta Bankowa" i krótko „Gazeta Wyborcza". A „Rzeczpospolita"? To przecież tylko sześć lat. Wydaje się jednak, że to właśnie tu Fikus osiągnął najwięcej.
Nominację na redaktora naczelnego dostał od Tadeusza Mazowieckiego, którego szanował i podziwiał. Wchodząc 16 października 1989 roku po raz pierwszy do redakcji przy ul. Kruczej, rozumiał nominację jako zadanie przekształcenia rządowej gazety w obiektywne pismo gospodarczo-prawne. Chciał, by było to pismo środka, prezentujące różne punkty widzenia. Przede wszystkim jednak miało dostarczać szybkiej i rzetelnej informacji.