Trudno to uznać za niespodziankę. „Prezydentem" Donieckiej Republiki Ludowej ogłoszono wczoraj dotychczasowego lidera separatystów w tym regionie – 38-letniego byłego elektryka Aleksandra Zacharczenkę. Miał dostać 75 proc. głosów. To jednak niewiele warte dane, ponieważ do Donbasu nie dopuszczono międzynarodowych obserwatorów.
Niewiele mniejsze „zwycięstwo" (prawie dwie trzecie głosów) otrzymał w sąsiedniej Ługańskiej Republice Ludowej Igor Płotnicki, który również był liderem tutejszych separatystów.
– Kijów musi się teraz pogodzić z myślą, że Donbas nie jest już częścią Ukrainy. To, czy uznają wynik naszych wyborów, czy nie, to już ich problem – oświadczył butnie przewodniczący komisji wyborczej Roman Liagin.
Moskwa tak daleko jeszcze nie poszła. Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Grigorij Karasin nie uznał niepodległości obu prowincji. Przyznał jednak, że Kreml uznaje wyniki wyborów, co oznacza fundamentalne złamanie rozejmu z Mińska z 5 września, który zakładał, że wybory w Donbasie zostaną przeprowadzone zgodnie z ukraińskim prawem, w zamian za co Kijów przyzna szeroką autonomię obu prowincjom.
– Wybrani przedstawiciele regionów Doniecka i Ługańska otrzymali mandat do podjęcia negocjacji z władzami centralnymi Ukrainy, aby rozwiązać problemy na drodze dialogu – oświadczył Karasin.