Kolejna tura wyborów we Francji wyznaczy na nowo polityczną drogę tego państwa. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE Francja stanie się drugą siłą gospodarczą i pierwszą militarną w zjednoczonej Europie i wybór pomiędzy zacieśnieniem więzów z Rosją (Le Pen) a zacieśnianiem integracji w UE (Macron) będzie miał wagę dla całego kontynentu, w tym Polski. Tymczasem nie jesteśmy przygotowani ani na politykę Le Pen, ani na politykę Macrona, a w przypadku zwycięstwa każdego z nich Polska znajdzie się na kursie kolizyjnym z polityką francuską.
Koncert mocarstw
Le Pen chce demontażu UE, a przynajmniej wyjścia Francji ze strefy euro. Jest też zwolenniczką powrotu europejskiego koncertu mocarstw, który dopuści Rosję do gry na równych zasadach z innymi państwami Starego Kontynentu. W takim układzie Warszawa powinna robić wszystko co możliwe – na forum UE i poza nim – by torpedować taką politykę, ponieważ podważa ona fundamenty polskiego bezpieczeństwa. Na szczęście te cele są nieakceptowalne także dla Berlina.
Macron z kolei opowiada się za pogłębioną integracją UE, zdarzało mu się nawet mówić o „zlaniu się" Francji w projekcie europejskim. Idea Unii suwerennych państw narodowych wydaje się obca jego mentalności. Realizacja takiej polityki będzie oznaczała powstanie Unii dwóch prędkości, a w konsekwencji nawet parapaństwa opartego na unii walutowej z osobnym budżetem, ministrem finansów, może nawet skonsolidowanymi siłami zbrojnymi. Stoi to w sprzeczności z polityką zarówno obecnego rządu, jak i poprzedniej koalicji PO– PSL. Polska nie weszłaby do pierwszego kręgu, ponieważ większość naszych sił politycznych opowiada się przeciwko tak daleko idącej integracji.
W tym przypadku jednak trudniej będzie torpedować francuską politykę, bowiem elity państw unijnych opowiadają się za takim właśnie modelem Wspólnoty. Większy dystans zachowują społeczeństwa, stąd popularność ruchów kontestujących UE. Nie wygląda jednak, by był to trwały trend. Wynika on raczej z poczucia zagrożenia, któremu instytucje UE nie potrafią zaradzić. Kiedy jednak staną się sprawniejsze, miłość do zjednoczonej Europy wróci.
Francja nie zajmuje głównego miejsca w naszej wymianie handlowej. Trójkąt Weimarski z udziałem Warszawy, Berlina i Paryża stał się formacją na łożu boleści, nie z winy Polski, ale dlatego, że nie jest szczególnie ważny dla pozostałych dwóch uczestników. Paryż wziął ledwie symboliczny udział w militarnym wzmacnianiu wschodniej flanki NATO. Wynika z tego, że Francja nie jest dla Polski partnerem strategicznym, może się wręcz rodzić pokusa, by ją ignorować. Byłby to jednak błąd.