Ale ze strony Rosjan widać wyraźnie, że nie chcą iść na całego i korzystać z wynajętych maszyn nie płacąc za to. Prywatne linie są nawet gotowe na współpracę i oddanie części floty, licząc na to, że w ten sposób będą w stanie resztą floty operować, chociaż w bardzo ograniczonym zakresie. Okazuje się jednak, że właściciele maszyn są w stanie chociaż częściowo odzyskać swoją własność.
W tej chwili większość maszyn wypożyczonych od zachodnich firm leasingowych lata na wewnętrznych trasach w Rosji. Połowa z nich została przerejestrowana, czyli praktycznie ukradziona. Wcześniej Rosjanie zatwierdzili ustawą prawo do takiego manewru. A dodatkowo jeszcze nie mają one już oryginalnych certyfikatów, bo Bermudy i Irlandia je cofnęły, uznając, że w sytuacji, kiedy Rosjanie nie mają dostępu do oryginalnych części zamiennych, to ma nie gwarancji prawidłowego serwisu. Czyli teoretycznie powinny pozostać na ziemi.
Minister transportu Rosji Witali Sawieljew w ostatnią środę, 23 marca zaproponował firmom leasingowym, że rząd odkupi od nich samoloty. Oczywiście jest to najzwyklejsza zasłona dymna, bo po pierwsze na sprzedaż Rosjanom samolotów jest embargo, a po drugie, banki nie miałyby jak zrealizować takich transakcji.
— Mam poważne obawy, że wkrótce staniemy się świadkami kradzieży największej w historii lotnictwa cywilnego — mówi Wołodomyr Bilotkacz, profesor zarządzania transportem lotniczym na Singapore Institute of Technology.
Ale nawet, gdyby rzeczywiście leasingodawcom udało się odzyskać samoloty, to ich wartość handlowa będzie minimalna, bo samolot zdolny do latania musi mieć odnotowane wszystkie kolejne serwisowania i potwierdzenie, że zostały do tego użyte oryginalne części zamienne, które są dokładnie zarejestrowane w łańcuchach dostaw. A takich części teraz w Rosji jest tyle, ile zostało przed wprowadzeniem pierwszej tury sankcji, czyli 26 lutego.