W powrocie w czasach pandemii do działalności istnieją różne stopnie ryzyka. Teatrom jest łatwiej niż orkiestrom. Te zaś mają mniej problemów niż opery. Najgorzej jest sztuce baletowej: taniec wymaga intymnej bliskości.
Zespoły baletowe wracają zatem powoli. Tak dzieje się w Rosji, ale na zachód od Polski panuje raczej cisza. Londyński Royal Ballet zaprasza z dumą na składankowy występ w październiku, który wszakże będzie można obejrzeć jedynie w streamingu. Balet Opery Paryskiej występuje już w Palais Garnier, ale w wybranych solowych fragmentach klasycznego repertuaru. Dyrekcja Staatsballett w Monachium zrezygnowała z listopadowej premiery „Klejnotów", bo w tym spektaklu nie można zapewnić tancerzom sanitarnego bezpieczeństwa. W zamian proponuje składankę prostszych choreografii współczesnych.
A Polski Balet Narodowy powrócił po półrocznej przerwie premierą „Korsarza" – wielkiego widowiska klasycznego. Pojawiają się korsarze, handlarze niewolników i sułtan ze świtą. Jest efektowny epizod na bazarze i okręt tonący podczas burzy. Na plan pierwszy wybija się zaś szóstka czołowych postaci.
Popularny w XIX w. „Korsarz" nie bywa wystawiany często, bo potrzebny jest choreograf, który mnogość zdarzeń i wątków ogarnie. Zrobił to Manuel Lagris, niegdyś solista Opery Paryskiej, dziś szef wiedeńskiego Staatsballett.
Wykreował zwartą opowieść. Nie ma miejsca na pogłębioną psychologię i subtelne emocje, jest żywioł tańca i unowocześnienie klasyki z zachowaniem tego, co najistotniejsze. To fragmenty najsłynniejszej XIX-wiecznej wersji Mariusa Petipy, ale i wysoko ustawiona poprzeczka trudności wykonawczych, co cechuje wielkie dzieła baletowe.