O co chodzi? Żołnierze, którzy wyjeżdżają poza bazy wojskowe w Afganistanie mają prawo do specjalnych dodatków. Za każde jej opuszczenie można dostać 50 złotych. Taka sama kwota należy się też tym, którzy pełnią warty przy bramach wjazdowych do baz. Dodatki można powiększyć. Za dziesięć godzin patrolu żołnierz może dostać 250 zł. Jeśli wyjazd jest dłuższy lub gdy suma godzin w patrolach przekroczy 21 – 500 zł, a powyżej może dorobić miesięcznie do pensji nawet 750 zł.
System niestety ma wiele luk, które nieuprawnieni, ale dobrze zorientowani w jego funkcjonowaniu wojskowi potrafią wykorzystać. W żargonie żołnierzy na misji w Afganistanie już od kilku lat nazywa się to „polowanie na mini maxa". Sposobów jest mnóstwo.
Oto kilka z nich. Niedaleko Ghazni jest afgańska baza Vulcan. Wewnątrz znajduje się mała przestrzeń, gdzie mieszkają polscy żołnierze, którzy zajmują się szkoleniem miejscowego wojska. Niektórzy nasi wojskowi z Vulcana wyjście do części afgańskiej traktowali jak wyjście poza bazę. Działo się tak nie tylko w Vulcanie. W bazie o podobnym charakterze - w Rushmor - żołnierze brali pieniądze za wyjście z polskich baraków na strzelnice lub do centrum szkoleniowego. Nie przeszkadzało im to, że wszystko znajdowało się w granicach bazy afgańskiej, dokładnie ogrodzonej i strzeżonej. Podobna sytuacja miała miejsce w Adraskan. Tam też wszystko jest ogrodzone, ale niektórzy brali pieniądze za to, że przeszli ze swoich campów mieszkalnych na strzelnicę.
W Bagram zaś żołnierze organizowali konwoje, które polegały na tym, że wyjeżdżali 50 metrów poza bazę, by z parkingu odebrać tłumacza - brali za to dodatkowe pieniądze. Inni eskortowali z bramy pojazdy lub ludzi i wpisywali to jako „realizację zadań poza rejonem stacjonowania jednostki wojskowej w warunkach związanych z bezpośrednim zagrożeniem." Zdarzyło się też, że żołnierze chodzili po hesco (tak nazwane są fortyfikacje baz wojskowych w Afganistanie), sprawdzali przewody i kable, i traktowali to jako wyjście na zewnątrz.
Pod koniec 2009 roku, po piątej zmianie polskiego kontyngentu, ujawniłam w „Rz" aferę związaną z podobnym procederem. Młodzi oficerowie widzieli, jak sztabowcy dopisują sobie do rozkazów wyjazdów te, w których w rzeczywistości nie uczestniczyli i zgłosili sprawę do organów ścigania. Tamta historia w opinii publicznej odbiła się głośnym echem. Oszustwo ukarano, nieuczciwi oficerowie i podoficerowie musieli zwrócić pieniądze i ponieść konsekwencję swoich czynów.