Rozentuzjazmowany tłum witał we wtorek w Kandaharze Abdula Ghaniego Baradara, taliba numer dwa. Kandahar był pierwszą stolicą talibów w latach 90. Baradara jednak od kilkunastu lat nie było ani w tym drugim co do wielkości mieście Afganistanu, ani w całym kraju. Siedział w pakistańskim więzieniu, a od 2018 roku był emigrantem. Jego bazą była Dauha, stolica Kataru.
I właśnie z Dauhy przyleciał do Kandaharu na pokładzie wielkiego samolotu wojskowego C-17 należącego do katarskich sił powietrznych. Takiego samego, jakim chwilę wcześniej uciekało 640 upchanych jak sardynki Afgańczyków. Ich zdjęcia z pokładu C-17 armii amerykańskiej, lecącego z Kabulu do Kataru właśnie, obiegło cały świat.
Największy niemiecki tabloid „Bild" był tak oburzony tym, że Katar wysyła do Afganistanu lidera talibów, zamiast przeznaczyć samolot do ewakuacji uchodźców, że zaczął sugerować, iż z tego powodu mały, ale bajecznie bogaty emirat znad Zatoki Perskiej nie powinien być organizatorem piłkarskich mistrzostwa świata w 2022 roku. Na łamach gazety wypowiedzieli się politycy Zielonych i liberalnej FDP (obecnie obie partie w opozycji). Ich zdaniem Katar za współpracę z talibami muszą spotkać konsekwencje.
W tym samym czasie ambasador Niemiec w Katarze po raz pierwszy spotkał się z przedstawicielem talibów, a szef dyplomacji Heiko Maas przyznał, że rząd niemiecki próbuje poprzez Katar uzyskać wpływ na talibów w sprawie ewakuacji pomagających wcześniej Niemcom Afgańczyków.
Katar służył też w ostatnich dniach Zachodowi bezradnie obserwującemu błyskawiczne triumfy afgańskich fundamentalistów do wywierania na nich nacisku. To on się domagał, by chronili ludność cywilną. Przez lata lepszy dostęp do afgańskich fundamentalistów i większe możliwości wpływania na nich miał tylko Pakistan, sojusznik talibów.