- Panie pułkowniku, widzę, że wynik maratonu jest rozstrzygnięty – mówię do ppłk. Sławomira Drumowicza, zastępcy dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, gdy stoimy na placyku przed „Złotymi tarasami" w bazie wojskowej Ghazni i czekamy na start "Maratonu Komandosa".
Zawodnicy ruszają o godz. 9.00, więc jest jeszcze chwila, by z nimi pogadać. Nastroje dopisują, choć do przebiegnięcia jest 42 km. Będą biec wokół bazy po wyłożonych ostrymi kamieniami ścieżkach, w tumanach wszechobecnego tutaj kurzu. Nie będzie łatwo także dlatego, że Ghazni leży na wysokości 2400 metrów nad poziomem morza, a więc powietrze jest znacznie bardziej rozrzedzone, niż w polskich warunkach. W związku z tym, wysiłek organizmu jest co najmniej razy dwa większy. Trzeba spędzić tu kilka dni, by się przyzwyczaić.
Dlatego ppłk Drumowicz jest moim dzisiejszym bohaterem. Stanął do maratonu, choć przyleciał do Afganistanu zaledwie dwa dni temu, razem z dowódcą Wojsk Specjalnych gen. Piotrem Patalongiem.
- Dlaczego rozstrzygnięty? – pyta mnie ppłk Drumowicz. - Ma pan przecież na sobie żółtą koszulkę lidera – śmieję się. Wymiana drobnych uszczypliwości z pułkownikiem sprawia mi ogromną przyjemność - jest błyskotliwy, inteligentny i sypie wojskowymi dowcipami jak z rękawa.
Zbliża się godzina startu. Zawodnicy ustawiają się na mecie. Dziś także w Polsce (po raz ósmy) odbywa się "Bieg Komandosa", organizowany przez wojskowy klub maratończyka „Meta" z Lublińca. Zgłosiło się ponad 300 uczestników. Tam zawodnicy biegną w mundurach i z plecakami ważącymi 10 kg.