Kto gotował despotom? Kucharze Castro, Amina, Hussajna, Pol Pota

Powiedz, jak jesz i co jesz, a powiem ci, jak wyglądają twoje rządy. Zwyczaje kulinarne tyranów jak w soczewce skupiają charakterystyczne cechy danego reżimu.

Aktualizacja: 10.11.2019 17:44 Publikacja: 10.11.2019 00:01

Erasmo Hernandez gotował Fidelowi Castro. Obsługa El Comendante była kłopotem, bo jadał on o różnych

Erasmo Hernandez gotował Fidelowi Castro. Obsługa El Comendante była kłopotem, bo jadał on o różnych porach

Foto: Fotorzepa, Witold Szabłowski

Zazwyczaj zaczynało się niewinnie – miłe złego początki. Jest trochę strachu, ale też i duma, że zamiast w obozie pracy, więzieniu czy na szubienicy człowiek skończył jako najbardziej zaufany sługa władcy. Sługa, ale też osoba potencjalnie niebezpieczna, pan życia i śmierci. Bo przecież wystarczy szczypta trucizny, by zakończyć żywot tyrana. Przy odrobinie przemyślności nawet nikt się nie zorientuje, że to kuchmistrz zawinił. Tylko po co truć swego pana, kiedy opływa się w luksusy i prowadzi się najbardziej ekskluzywną praktykę gastronomiczną w kraju? Ludzie nie mają co do garnka włożyć, podczas gdy w dworskiej kuchni trufle, cielęcina i ostrygi, a na deser ptasie mleko. Dopiero z czasem do kucharzy dociera, że trafili do złotej, ale jednak klatki. Wtedy jest już za późno – trzeba służyć do końca.

Jedna z największych karier we współczesnej Rosji to historia Jewgienija Prigożyna, zwanego „kucharzem Putina", który nagle, na przełomie września i października, zaginął i nikt, z mediami na czele, nie potrafił ustalić, gdzie Prigożyn jest i co robi. Podobno miał zginąć w katastrofie lotniczej zestrzelony rakietą w Kongu, gdzie rozwija swe szerokie interesy najemniczo-wydobywcze. Inni mówili, że go otruto, ale w końcu się objawił pod koniec października na szczycie Rosja–Afryka w Soczi, gdzie dobijał kolejnych targów. A zaczynał skromnie – jako kelner, który swoimi wygłupami przypodobał się Władimirowi Putinowi do tego stopnia, że ten uczynił z niego oligarchę wygrywającego kolejne państwowe przetargi na dostawy żywności na imprezy i do instytucji publicznych.

Dziś więcej się mówi o Prigożynie w kontekście manipulowania wyborami w Stanach Zjednoczonych – jego firmy zajmujące się nowymi technologiami miały siać dezinformację w mediach społecznościowych – oraz półlegalnych interesów w Afryce, a także przy okazji zatruć wywołanych żywnością firm kateringowych Prigożyna w szkolnych stołówkach. Ewidentnie „kucharz Putina" ściąga na siebie ostatnio zbyt wiele uwagi, co może wkrótce przerwać jego spektakularną karierę.

Odgrzewana historia

Jednak nie każdemu reżimowemu kucharzowi musi powinąć się noga. Nie tak znowu tragiczne świadectwa kilku z nich poznaliśmy dzięki reporterowi Witoldowi Szabłowskiemu, który w książce „Jak nakarmić dyktatora" zebrał sześć opowieści kucharzy tyranów: mężczyzny służącego Idiemu Aminowi w Ugandzie (jego reżim trwał od 1971 r. do 1979 r.), kobiety gotującej dla Pol Pota w Kambodży (1976–1979), historie dwóch kucharzy Fidela Castro (rządził na Kubie od 1959 r. do 2008 r.), Envera Hodży z Albanii (1944–1985) oraz Saddama Husajna w Iraku (1979–2003).

Wspomnieć trzeba, że Szabłowski wydał swą książkę w Grupie Wydawniczej Foksal, ale trwają prace nad wersją anglojęzyczną, bo jeszcze przed polską premierą międzynarodowy gigant wydawniczy Penguin wykupił prawa do przekładu. Krótko mówiąc – sukces, i to wielki. Ale w sumie zasłużony, bo poprzednia książka Szabłowskiego „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" była bardzo udana – wykonał kawał reporterskiej roboty.

Ale nie tylko Witold Szabłowski zajął się tym tematem, bo po wątki kulinarno-despotyczne sięgali też twórcy filmu dokumentalnego „Kucharze historii" z 2009 r. (dostępnego w polskiej wersji językowej odpłatnie w serwisie Vod.pl), w którym swoją historię opowiada dietetyk i osobisty „tester" Josipa Broza Tity, przywódcy byłej Jugosławii. Podobnie rzecz ma się z powieścią „Przy stole z Hitlerem" – włoska pisarka Rosella Postorino sięgnęła po autentyczną historię Niemki, która jako jedyna spośród piętnastu kobiet testujących posiłki Adolfa Hitlera przeżyła wojnę. Jak widać, kuchnia kusi beletrystów, dokumentalistów oraz reporterów i nie dziwota, bo to przecież jeszcze jeden sposób, by opowiedzieć znaną historię w nieznany i świeży sposób.

Rodzina to siła

Zacznijmy jednak od Polaka. Swą reporterską książkę Witold Szabłowski otwiera mocno i wyraziście – opowieścią kucharza Saddama Husajna. Abu Ali nie jest w ciemię bity i mimo że jest tylko kucharzem, to dobrze wie, jak funkcjonował dyktator prywatnie i publicznie. Raz Saddam w jego opowieści jest jak małe psotne dziecko, kiedy każe próbować kucharzowi grillowanego mięsa, które celowo zbyt mocno doprawia sosem tabasco. Kiedy indziej zajada się zupą z soczewicy i daje obsłudze sute napiwki. Zdarza się jednak, że następnego dnia, w przypływie złego humoru, bez powodu narzeka na jedzenie i każe sobie płacić „za zmarnowaną żywność". Ale spokojnie – zapewnia kucharz irackiego dyktatora – „na koniec miesiąca zawsze byłem na tym do przodu".

Saddam lubił działać z zaskoczenia, nie darmo zaczytywał się w biografii Stalina. „Nigdy nie wiedziałeś, czego się po nim spodziewać. Raz zabierał, raz oddawał". Dwa razy do roku kucharzom szyto kosztowne ubrania we Włoszech. Co roku dostawali nowe auto. Bez gadania, nawet jeśli poprzednie było w idealnym stanie.

Na obiad przygotowywali Husajnowi po sześć albo nawet siedem potraw. Zawsze sobie coś mógł wybrać. Uwielbiał ryby, codziennie rano też zarzynano dla niego kozy i owce. Ulubione danie? Tak zwana zupa złodziei z Tikritu, skąd pochodzili Saddam i jego żona. Nie tylko smak kulinarny miał klanowy, ale też i sposób sprawowania władzy – z tikrickich rodów pochodzili wszyscy ludzie w służbach specjalnych Iraku i najbliżsi współpracownicy Saddama.

Jednak żaden z nich, nawet synowie, nie mógł jeść posiłków przeznaczonych dla dyktatora. Jeśli on tego nie zjadł, to żarcie lądowało w śmieciach. Miał też Husajn swojego osobistego testera, który był jednocześnie jego bliskim przyjacielem i poza próbowaniem żywności sprowadzał mu też piękne kobiety do pałacu. Ale znów lojalność rodzinno-klanowa okazała się ważniejsza niż sympatia, bo kiedy syn Saddama, Uddaj, w przypływie złości zabił tego człowieka, to Saddam rozpaczał i gniewał się, ale i tak w końcu synowi przebaczył.

Dania z ludzi?

Szabłowski wie, co dobre, aż nie chce się przestawać czytać tych anegdot z Iraku, mimo że niekiedy włos się jeży na głowie. Kochanki, wygłupy, imprezy na jachcie i humory jak u małego księcia – smakuje to znakomicie. Dlatego tym bardziej cierpnie skóra, gdy w następnym rozdziale o Idim Aminie pierwszym motywem kulinarnym jest wspomnienie narratora-Szabłowskiego o tym, że ugandyjski kacyk rzucał swych wrogów na pożarcie krokodylom.

Mimo opinii o Aminie jako człowieku niebezpiecznym kucharz byłego prezydenta Miltona Obote, którego obalił dyktator, nie wahał się długo, by pójść na służbę do nowego pana – a trzeba zaznaczyć, że miał wybór. Wysoka pensja i mercedes na podjeździe rozwiały jego wątpliwości. Mówi to wszystko Szabłowskiemu otwartym tekstem – próbuje tylko załagodzić swe zeznanie argumentem, że kochał gotować. Cóż, Leni Riefenstahl też kochała kręcić filmy, podobnie jak Siergiej Eisenstein.

Talent na usługach reżimu to mało przekonująca wymówka, bardziej dowód próżności. Ale w opowieści z Ugandy przesłanki wydają się jeszcze prostsze – „Gdy ugotowałem coś ekstra, dawał mi w kopercie dodatkowe pieniądze, a za jedzenie dziękował po pięć razy. Za Amina miałem najlepsze ubrania, służbowego mercedesa, z czasem kupiłem sobie również prywatne auto: Volkswagena garbusa. Żona urodziła drugie dziecko. Syn Edward poszedł do bardzo dobrej szkoły, chodziły do niej też dzieci polityków i ministrów, Amin zaś wiele razy mnie namawiał: »Otonde, jesteś takim zdolnym kucharzem, świetnie zarabiasz. Powinieneś mieć więcej kobiet«".

Pada też pytanie o kanibalizm, bo przecież Idiego Amina otaczała zła sława pod tym względem. Odpowiedź jednak zostawmy reporterowi, ciekawi niech zajrzą do książki. A warto, bo scena, w której zdenerwowany Szabłowski zadaje to pytanie, jest niezwykle poruszająca. Puenta tego spotkania jest podobna do prologu. Co się stało, gdy rządy Amina upadły i do kraju wrócił nowy-stary prezydent Obote? Kucharz Otonde Odera znów zaczął dla niego gotować.

Chlupot kaloszy w krwi

Ciekawa jest sprawa testerów, których miał prawie każdy tyran. W przypadku Josipa Broza Tity, który rządził Jugosławią od wojny światowej do śmierci w 1980 r., było aż trzech próbujących. Jedzenia przed Titą kosztowali: jego kucharz, kelner oraz dietetyk. I tak jak w przypadku Husajna w opowieści Szabłowskiego, tak u Tity sprawdziłoby się powiedzenie: powiedz, jak jesz i co jesz, a powiem ci, jak wyglądają twoje rządy.

Husajn lubił działać z zaskoczenia, Tito był natomiast perfekcjonistą w każdym calu i cenił sobie przepych. Dietetyk wodza, który jest jednym z narratorów w dokumencie „Kucharze historii", znał doskonale jego gust oraz smak i dobierał potrawy pod upodobania satrapy. W filmie opowiada, że „Tito był wyrafinowany. Tito był dżentelmenem. Wszystko musiało się zgadzać. Jadłospis, jadalnia, obsługa". On sam zresztą też był perfekcjonistą. Zapisywał wszystko w notesie, dzięki czemu może przed kamerą zrekonstruować ostatni posiłek dyktatora („Robię to z przykrością" – mówi). Był to kurczak, ziemniaki i bulion. Bez fajerwerków, ale na uzasadnienie tej skromności trzeba dodać, że Tito dłuższy czas już chorował.

Po Ticie, narzeka dietetyk, przyszła w latach 80. nowa administracja i oni niestety już preferowali wiejskie, chłopskie jadło – tłuste i nieskomplikowane w przyrządzaniu. „Już nie chodziło o wysoki standard" – podsumowuje.

Do historii testerów odwołuje się także Rosella Postorino, której powieść „Przy stole z Hitlerem" właśnie trafiła do naszych księgarń (przełożona przez Tomasza Kwietnia). Nie jest to książka wybitna, nie jest nawet dobra, ma ledwie kilka ciekawych momentów, a w ogólnym wrażeniu przypomina historyczne romansidło z obfitymi monologami wewnętrznymi, sugerującymi psychologiczną głębię.

Pisarka sięgnęła po historię Margot Wölk – testerki dań Hitlera, która próbowała jedzenia Führera w Wilczym Szańcu koło Kętrzyna. Do spodziewanego ataku z zewnątrz pod postacią trucizny nie doszło. Miał natomiast miejsce atak z wnętrza III Rzeszy, kiedy to hrabia von Stauffenberg usiłował wysadzić Hitlera, ale wybuch okazał się zbyt słaby.

O tym wszystkim mówi powieść Postorino, gdzie narratorką jest postać kobieca wzorowana na Wölk. Włoska pisarka przyłożyła się do dokumentacji, dzięki czemu poznajemy różne kulinarne anegdoty z życia Hitlera. Między innymi dowiadujemy się, że kucharz Hitlera – Krümel – potajemnie dodawał wegetariańskiemu Führerowi mięsa do posiłków („Całkowita rezygnacja z mięsa jest niezdrowa. (...) Ten uparciuch nie chce tego przyjąć do wiadomości, więc w sekrecie dorzucam mu smalcu do zupy").

Okazuje się również, że przywódca III Rzeszy, mimo perfekcyjnie skomponowanej diety, cierpiał na niestrawność i nadużywał leku na trawienie o nazwie mutaflor. Choć i tak nic nie przebije fragmentu o wegetarianizmie Hitlera, który motywowany był tym, iż nazista nie mógł znieść.. okrucieństwa rzezi. W powieści czytamy, że „pewnego razu przy kolacji opowiadał swoim gościom, że był w rzeźni i dotąd pamięta chlupot kaloszy w świeżej krwi". No cóż, wrażliwe natury tak mają.

Jak je prawdziwy komunista

Wróćmy do „Jak nakarmić dyktatora" Szabłowskiego. Najmocniejszy rozdział książki dotyczy Albanii. W kuchni Envera Hodży każdy poranek rozpoczynał się od samokrytyki – dzień w dzień osobisty kucharz komunistycznego dyktatora wymyślał kolejny dowód swej niedoskonałości. „I lekarze, i kelnerzy, i dziewczyna, która zajmowała się kwiatami – wszyscy coś u siebie znajdowali. Nasze winy wpisywano do specjalnych zeszytów i później, raz do roku, byliśmy z nich rozliczani. Po roku pracy musiałem nieźle się nagłówkować, żeby wymyślić coś nowego – nie mogłem przecież codziennie mówić o przyprawach albo spóźnieniach. Po to była samokrytyka, żeby się zmieniać, polepszać, nie stać w miejscu".

Kucharz Hodży to jedyny bohater w książce Szabłowskiego, który chce pozostać anonimowy (Towarzysz K.) i nie pozwala sobie zrobić zdjęcia. Wciąż się boi, mimo że dyktator nie żyje już od 34 lat. I co ciekawe, Albania to jedyny z opisywanych przypadków, gdy wskutek narodowej biedy także sam dyktator cierpiał na niedostatek mleka i mięsa. Czyli Hodża jednak był prawdziwym komunistą!

Fidel Castro też chyba był prawdziwym, bo – jak wynika z książki Szabłowskiego – nie zważał na frykasy, aczkolwiek miał swoje ulubione dania. Szabłowski dotarł do dwóch kucharzy El Comendante – jeden prowadzi dziś dochodową restaurację w centrum Hawany, drugi żyje w nędzy, na skraju załamania psychicznego. I choć jest kilka ciekawych momentów w ich opowieściach („Największy problem z Fidelem jest taki, że on w partyzantce nauczył się jeść o różnych porach. Nic nie dało się z nim zaplanować".), to jednak w rozmowie z nimi nie udaje się ściągnąć Fidela z pomnika i jest to opowieść o El Jefe, jakich słyszeliśmy wiele. Jak z plakatu.

Na sam koniec dostajemy od polskiego reportera opowieść nie o dyktaturze, ale wręcz o sekcie. Swoją historię przedstawia kucharka Pol Pota, przywódcy okrutnych Czerwonych Khmerów, który miał na koncie około dwóch milionów ofiar w Kambodży. Dodajmy, że rozmówczyni jest ślepo zapatrzona w swojego dawnego wodza. Niemniej ostatni reportaż jest ważny, bo pokazuje, że dyktatura, która wpłynęła na życie milionów ludzi, zrodziła się w sytuacji niemal towarzyskiej, pomiędzy pięcioma małżeństwami. Co ciekawe, cztery z pięciu małżonek najwyższych khmerskich przywódców były kucharkami. Jednak o kuchni w tym rozdziale jest rozczarowująco mało, może poza tym, że w gruncie rzeczy Pol Pot nie lubił kuchni khmerskiej i wolał tajską. No i że od czasu do czasu jadł, co nie wydaje się szczególną sensacją.

Ciekawe, że Witold Szabłowski w swojej książce na samym początku stwierdza, że „dzięki rozmowom z kucharzami zrozumiał, skąd na świecie biorą się dyktatorzy". Nawet jeśli zrozumiał, to można odnieść wrażenie, że nie podzielił się jednak z czytelnikami tą wiedzą. Każda z opisywanych przez niego historii jest inna, motywacje każdego z kucharzy są różne i trudno wyciągnąć generalne wnioski. Jedyną rzeczą, jaką można stwierdzić z pewnością po lekturze „Jak nakarmić dyktatora", jest to, że każda z opisanych przez niego relacji jak w soczewce (albo w bulionie) skupia cechy charakterystyczne danego reżimu. Zatem rządzisz tak, jak jesz. Dlatego nie bójmy się zaglądać rządzącym do talerza – można tam znaleźć bardzo cenne informacje.

Zazwyczaj zaczynało się niewinnie – miłe złego początki. Jest trochę strachu, ale też i duma, że zamiast w obozie pracy, więzieniu czy na szubienicy człowiek skończył jako najbardziej zaufany sługa władcy. Sługa, ale też osoba potencjalnie niebezpieczna, pan życia i śmierci. Bo przecież wystarczy szczypta trucizny, by zakończyć żywot tyrana. Przy odrobinie przemyślności nawet nikt się nie zorientuje, że to kuchmistrz zawinił. Tylko po co truć swego pana, kiedy opływa się w luksusy i prowadzi się najbardziej ekskluzywną praktykę gastronomiczną w kraju? Ludzie nie mają co do garnka włożyć, podczas gdy w dworskiej kuchni trufle, cielęcina i ostrygi, a na deser ptasie mleko. Dopiero z czasem do kucharzy dociera, że trafili do złotej, ale jednak klatki. Wtedy jest już za późno – trzeba służyć do końca.

Pozostało 94% artykułu
Społeczeństwo
Co 16. dziecko, które rodzi się w Polsce, jest cudzoziemcem. Chodzi o komfort życia?
Społeczeństwo
Niemcy: Polka i jej syn z zarzutami za przemyt migrantów
Społeczeństwo
Młody kierowca upilnuje 17-latka na drodze? Wątpliwe, sam lubi przycisnąć gaz
Społeczeństwo
Czy oprawcy z KL Dachau wciąż żyją? IPN zakończył śledztwo
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Społeczeństwo
Załamanie pogody: W tych miejscach dziś i jutro spadnie śnieg. IMGW ostrzega