Nowelizacja Kodeksu karnego zmieniająca definicję zgwałcenia wraca do Sejmu. Senat odrzucił kontrowersyjną poprawkę nazwaną „prawem Romea i Julii”. Co się kryje pod tą nazwą? I czy zmiana definicji gwałtu jest potrzebna – o tym w codziennym podcaście „Rzecz w tym” Michał Płociński rozmawia z Piotrem Szymaniakiem z działu prawnego "Rz".
Dlaczego postanowiono zmienić definicję zgwałcenia?
– Istnieją dwa powody. Pierwszy wynika z uregulowań międzynarodowych, w szczególności z Konwencji stambulskiej, która wymaga, aby państwa sygnatariusze tak uregulowały swoje przepisy dotyczące zgwałcenia, żeby obejmowały one każdy niekonsensualny akt seksualny – wyjaśnia Piotr Szymaniak. – A drugim powodem jest obowiązująca praktyka, która się wykształciła w polskim orzecznictwie, polegająca na tym, że z reguły bardzo trudno jest ofiarom wykazać, że do stosunku doszło pod wpływem jakiejś przemocy. Czy to już na etapie zgłaszania takiego przestępstwa na policji, w prokuraturze, czy później w sądzie kobiety stykają się z zarzutem „być może za słabo pani się broniła…”.
Czytaj więcej
Senat odrzucił w środę wieczorem kontrowersyjną poprawkę komisji senackich zmieniającą definicję zgwałcenia w nowelizacji Kodeksu karnego. Poprawka miała prowadzić do złagodzenia kary za doprowadzenie dziecka do tzw. innych czynności seksualnych.
– Gdyby ofiara jasno dała znać oprawcy werbalnie, że „nie chce”, to podejrzewam, że sąd nie uznałby tego za gwałt – ocenia Szymaniak. – Mogę się posłużyć dość szokującym przykładem, jak w jednym z orzeczeń, w którym Sąd Najwyższy odrzucił kasację na niekorzyść pokrzywdzonej, stwierdził tak: „Zachowanie pokrzywdzonej, to jest odpychanie rąk oskarżonego, gdy był nad nią oparty, płacz oraz słowa, by ją zostawił, nie przekonuje w zestawieniu z działaniami, które w tym czasie podejmował oskarżony, w tym odwracaniem pokrzywdzonej, rozszerzaniem jej nóg, zdejmowaniem bielizny oraz dokonywaniem czynności o charakterze seksualnym, by pokrzywdzona stawiała opór”…