Andrzej Poczobut urodził się w 1973 roku, w Brzostowicy Wielkiej, zaledwie 10 kilometrów od granicy z Polską. Miał być prawnikiem, ukończył Wydział Prawa Grodzieńskiego Uniwersytetu Państwowego im. Janki Kupały. Chciał pomagać ludziom, broniąc ich przed białoruskimi sądami. Poszedł jednak ścieżką dziennikarza - najpierw pisząc m.in. dla polonijnych pism „Głosu znad Niemna” i „Magazynu Polskiego na uchodźstwie”, a później jako korespondent dla "Gazety Wyborczej". Pisał też w niezależnych białoruskich mediach, piórem walcząc z reżimem urzędującego od 1994 roku Aleksandra Łukaszenki. Od lat 90. Poczobut był związany ze Związkiem Polaków na Białorusi (ZPB). Po sprowokowanym przez władze rozłamie w 2005 roku stanął po stronie Andżeliki Borys i niezależnej od Mińska organizacji. Jak mało kto zna historię oporu antykomunistycznego na Grodzieńszczyźnie i Wileńszczyźnie, życiorysy bohaterów polskiego podziemia i żołnierzy Armii Krajowej.
Czytaj więcej
Mimo nieustających represji Andżelika Borys zachowała Związek Polaków na Białorusi skupiając wokół niego tysiące ludzi. Jest symbolem walki o polskość.
Ale dla mniejszości polskiej na Białorusi sam od dawna jest bohaterem. Wielokrotnie mógł przeprowadzić się do Polski z rodziną, nieraz otrzymywał propozycje z Warszawy, z których na pewno niejeden by na jego miejscu skorzystał. Ale nie Andrzej. Nie opuścił kraju po spędzeniu kilku miesięcy w areszcie w 2011 roku, gdy został oskarżony o „zniesławienie” i „pomówienia” Łukaszenki. A chodziło jedynie o to, że w swoich publikacjach nazywał białoruskiego przywódcę „dyktatorem”. W polskich mediach często można zobaczyć jego zdjęcia sprzed kilkunastu lat, ale dzisiaj Andrzej Poczobut wygląda zupełnie inaczej i już dawno nie waży ponad sto kilogramów. Schudł po głodówkach podczas pierwszego pobytu w areszcie. Doświadczył wiele złego ze strony białoruskiego reżimu. Chodzi nie tylko o rewizje, przesłuchania czy sprawy sądowe. Dochodziło do tego, że przy wejściu do jego bloku „nieznani sprawcy” rozklejali jego zdjęcie z napisem: „ostrożnie pedofil”. Nigdy się jednak nie poddał, nawet wtedy, gdy już setki ludzi uciekały z Białorusi ratując siebie i swoich bliskich przed bezprecedensową falą represji po wyborach w sierpniu 2020 roku. - Dlaczego miałbym uciekać ze swojego kraju? – pytał do samego końca. Doskonale zdawał sprawę z tego, że walec represji dojedzie również do niego. Nie wiedział tylko, kiedy to nastąpi.
Służby zapukały do drzwi jego mieszkania w Grodnie 25 marca, gdy przeciwnicy reżimu obchodzą Dzień Wolności, nawiązujący do ogłoszenie niepodległości przez Białoruską Republikę Ludową w 1918 roku. Usłyszał zarzut „podżegania do nienawiści” na podstawie całkowicie spreparowanych zarzutów. Nie wyjechał do Polski w maju, gdy pojawiła się taka możliwość po interwencji w Mińsku byłego prezydenta Kazachstanu, Nursułtana Nazarbajewa (wtedy do Polski wywieziono trzy aresztowane działaczki mniejszości polskiej). Reżim trzykrotnie wysyłał do niego swojego człowieka, który proponował mu zwrócenie się do Łukaszenki o ułaskawienie. Wtedy mógłby liczyć na uwolnienie, ale na jakiś czas, a może na zawsze, musiałby wyjechać z kraju. Trzykrotnie wysłannik dyktatora wracał od niego z kwitkiem.
Dzisiaj dziennikarz i członek Zarządu Głównego ZPB czeka na wyrok w więzieniu w Żodzinie. Tak samo jak Andżelice Borys grozi mu nawet 12 lat więzienia.