Różnica między zwycięzcą i przegranym w wyborach prezydenckich wyniosła nieco ponad 420 tys. głosów. To najmniej w historii, ale jednak dużo – jak na spodziewaną skalę protestów. Wątpliwe, by doprowadziły one do unieważnienia wyboru Andrzeja Dudy na drugą prezydencką kadencję, choć nie zakładałbym z góry, że wykluczone. Nieprawidłowości przecież były, szczególnie jeśli chodzi o głosowanie korespondencyjne, przede wszystkim za granicą. Tysiące wyborców zainteresowanych głosowaniem zostały pozbawione tej możliwości, ich pakiety wyborcze nie dotarły do nich na czas, więc tym bardziej nie było szans na ich terminowe odesłanie. Warunki pandemicznej kampanii, rola rządu i bliskich mu instytucji jawnie sprzyjających jednemu kandydatowi też wymagałyby wyjaśnienia.
Czytaj także: Protesty wyborcze setkami płyną do Sądu Najwyższego
Właśnie minął termin na zgłoszenie obiekcji przez wyborców. To, że był on zaledwie trzydniowy – a nie siedmiokrotnie dłuższy, jak we wcześniejszych wyborach – samo w sobie jest problematyczne, podobnie jak 21-dniowy termin dla Sądu Najwyższego na rozpatrzenie wszystkich protestów. W ten sposób ustawodawca (dla niepoznaki zwany racjonalnym) chciał być pewny, że SN wyda uchwałę w sprawie ważności wyboru głowy państwa do 3 sierpnia, czyli trzy dni przed upływem kadencji Andrzeja Dudy. Jeśli sąd wybór zatwierdzi, nie będzie problemu, ale jeśli nie – prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.
18 sędziów nowo powstałej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN ma teraz ręce pełne roboty. Jeśli będzie potrzeba, I prezes SN może delegować im do pomocy sędziów z innych izb. Byłoby nieuczciwe zakładanie z góry, że już teraz wiadomo, jaki wydadzą werdykt.
Czy wszystkie nieprawidłowości sąd uzna za na tyle istotne, że zaważyły na wyniku elekcji? Że ogłoszone przez Państwową Komisję Wyborczą wyniki głosowania nie odzwierciedlają prawdziwej woli suwerena? Najbliżej takiej decyzji było w 1995 r., gdy Sąd Najwyższy oceniał głosowanie, w którym Polacy wybrali na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten w kampanii skłamał, że ma wyższe wykształcenie, a do SN wpłynęło wtedy 600 tys. protestów. Sąd wyboru nie zakwestionował, uznając, że nie można oszacować, jak nieprawdziwa informacja wpłynęła na wyborców. Ale decyzja nie była jednomyślna, pięciu z 17 sędziów złożyło zdania odrębne.