Bartosz Wojsław: Nie ma wolności bez odpowiedzialności

Brak myślenia o konsekwencjach własnych słów to syndrom naszych czasów. One umożliwiły anonimowe wypowiadanie się w przestrzeni publicznej.

Publikacja: 18.07.2023 08:10

Bartosz Wojsław: Nie ma wolności bez odpowiedzialności

Foto: Adobe Stock

Komunikowanie polityczne o charakterze propagandowym nieustannie ma destrukcyjny wpływ na stan demokracji. Internet i inne media społecznościowe stały się rozsadnikiem fanatyzmów niszczących tkankę społeczną i obywatelską oraz miejscem budzącym demony i krzywdzącym człowieka. Pod płaszczykiem wolności słowa politycy zrywają nici, z których utkana jest demokracja, implementując w umysły ludzi swoje maniakalne idee, mogące stanowić zarzewie konfliktów społecznych.

Ani w partie, ani w Kościoły

Znaczna część społeczeństwa traci zaufanie do tradycyjnych źródeł informacji, autorytetów intelektualnych i ogólnie rzecz biorąc, instytucji demokratycznych. „W czasie wyborów 2016 roku w Stanach Zjednoczonych większość młodych wyborców czerpała informacje z News Feeda Facebooka. Niewielu z nich (…) wierzyło w partie polityczne, w Kościoły czy w służbę publiczną” – stwierdziła w jednej ze swoich książek amerykańska historyczka i dziennikarka Jill Lepore. Wszystko to sprzyja nastrojom, w których autorytety są niszczone i stają się tarczą, w którą łatwo uderzać, broniąc swoich przekonań oraz wysławiając krzewicieli często absurdalnych tez. Efekty tego procesu dostrzegamy na co dzień, a w szczególności w momentach krytycznych, takich jak pandemia Covid-19, kiedy w przestrzeni medialnej pojawiło się wielu fałszywych mędrców, podważających naukowe tezy uczonych czy lekarzy. Należy zatem pamiętać, że wolność słowa nie jest wolnością do snucia opowieści o równoległej rzeczywistości, w której nic nie jest prawdą, a antynaukowa narracja ma być uważana za prawdziwą. Porzucenie faktów to w rzeczywistości nie zdobycie, ale porzucenie wolności. Także wolności słowa.

Pożyteczna wolność prowokacji

Nie możemy jednak dojść do absurdalnego wniosku, że rozwój internetu, ułatwiającego publiczne wypowiadanie się, jest zły. Demokracja polega przecież na dyskusji, a ona staje się coraz głębsza i dostępna dla każdego obywatela także dzięki rozwojowi mediów społecznościowych.

Czytaj więcej

Wolność słowa w dobie internetu i fake news – debata Rzeczpospolitej na UAM

art38355011Tyrani, dążący do objęcia swoimi ramionami całego państwa, usiłują przede wszystkim opanować ludzkie umysły, a to jest możliwe poprzez sterowanie informacją, co z kolei staje się coraz trudniejsze wraz z rozwojem masowych platform społecznościowych. Ten tok myślenia powielają prawnicy i twórcy międzynarodowych konwencji. Europejski Trybunał Praw Człowieka potwierdził w swoim orzecznictwie, że wolność wypowiedzi służy także prowokowaniu do dyskusji na istotne społecznie tematy. Na przykład w sprawie Stern Taulats i Roura Capellera przeciwko Hiszpanii Trybunał stwierdził, iż publiczne spalenie portretu hiszpańskiej pary królewskiej nie było przekroczeniem prawa do wolności wypowiedzi i nie stanowiło nawoływania do nienawiści. Sędziowie uznali ów akt dokonany podczas publicznej demonstracji za prowokację, która miała wywołać publiczną dyskusję o instytucji monarchii, a nie o tej konkretnej parze królewskiej. Bez tak rozumianej wolności wypowiedzi dziennikarstwo krytyczne wobec władzy nie mogłoby istnieć, a wiele tekstów demaskujących niegodziwości rządzących nie powstałoby. Wyprzedzające posłuszeństwo oznacza polityczną tragedię.

Była, jest i będzie

„Wolność słowa nas zabija” – artykuł o takim tytule pojawił się na łamach „New York Timesa” w 2019 roku. Jest to nie tylko metafora, ponieważ granica między słowem a czynem nie jest granicą jasną i klarowną. Jedno z drugim się przeplata, a granica często się zaciera. Zabójca 51 osób w dwóch meczetach w Christchurch w Nowej Zelandii poprzedził swój czyn wieloma latami nawoływania do nienawiści i promowania „białej siły” w mediach społecznościowych. Swoją kampanię zakończył on „postem w prawdziwym życiu” – wziął karabin i poszedł zabijać. Pytanie brzmi jednak, czy da się powstrzymać fale hejtu zalewające internet. Mowa nienawiści była, jest i będzie, a zacieśnianie cenzury jest mniej więcej takim rozwiązaniem problemu jak stawianie muru na granicy z Meksykiem z myślą, że to zakończy problem nielegalnej imigracji.

Przede wszystkim należy zrozumieć, że nie każda forma wypowiedzi mieści się w granicach wolności słowa, i że wolność słowa zawsze zderza się z innymi wartościami, które w państwie demokratycznym muszą być szanowane. Przecież nikt przyzwoity nie będzie bronił wolności słowa, jeśli powołująca się na nią osoba atakuje mniejszości bądź wychwala Hitlera.

Przywołajmy choćby przykład rwandyjskiej rozgłośni radiowej RTLM, która regularnie nawoływała do nienawiści wobec Tutsi w miesiącach przed początkiem ludobójstwa skierowanego przeciwko tej grupie etnicznej. Do nawożenia najgorszych ludzkich instynktów służyło radio – wynalazek przełomowy, dzięki któremu wolność słowa nabrała nowego znaczenia. I to nie ona jest problemem, ale raczej wychowanie, edukacja i sumienie każdego człowieka z osobna.

Na wolność słowa zawsze będą powoływać się zarówno osoby walczące o sprawy dobre, takie jak uczciwość i przyzwoitość, jak i autokraci oraz populiści wszelkiej maści. Jeśli jeden namaluje na murze swastykę, to drugi ją zmaże i ostro skrytykuje postępowanie pierwszego. To metafora, którą można odnieść do przestrzeni internetowej, w której pojawiają się ci, którzy „malują swastyki”, i ci, którzy je zamazują.

Wolność słowa jest i zawsze będzie wartością pozytywną, bez której nie może istnieć demokratyczne społeczeństwo, a od jego dojrzałości zależy, czy więcej będzie ludzi wykorzystujących ją w celach słusznych czy tych szerzących nienawiść i manipulujących opinią publiczną dla swoich nikczemnych celów politycznych.

Autor jest studentem IV roku prawa na WPiA Uniwersytetu Gdańskiego, laureatem skierowanego do studentów konkursu „Rzeczpospolitej” na najlepszy artykuł o wolności słowa i jej granicach w dobie internetu

Komunikowanie polityczne o charakterze propagandowym nieustannie ma destrukcyjny wpływ na stan demokracji. Internet i inne media społecznościowe stały się rozsadnikiem fanatyzmów niszczących tkankę społeczną i obywatelską oraz miejscem budzącym demony i krzywdzącym człowieka. Pod płaszczykiem wolności słowa politycy zrywają nici, z których utkana jest demokracja, implementując w umysły ludzi swoje maniakalne idee, mogące stanowić zarzewie konfliktów społecznych.

Pozostało 93% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?