Priorytetem będą Chiny. W trakcie kampanii Joe Biden nazwał Xi Jinpinga „przestępcą". Strategia wobec Pekinu nie tylko nie będzie więc złagodzona, ale wręcz się zaostrzy. Nowy prezydent chce jednak podejść do sprawy inaczej. Będzie budował koalicję krajów, które obawiają się rosnącej potęgi Państwa Środka: Japonii, Australii, Indii, Wietnamu. W niektórych sprawach, jak ochrona środowiska czy powstrzymanie pandemii, spróbuje się porozumieć z Xi Jinpingiem. Jednak jeśli idzie o swobodę żeglugi na Morzu Południowochińskim, bezpieczeństwo Tajwanu czy autonomię Hongkongu, Biden pozostanie bezwzględny. Podobnie jak Donald Trump, jest przekonany, że Chiny stanowią egzystencjalne zagrożenie dla hegemonii USA na świecie.
Inaczej jest z Rosją, której gospodarka jest piętnaście razy mniejsza od amerykańskiej. Biden chce mocniej zaangażować się w budowę niezależnej i demokratycznej Ukrainy i Białorusi. Zamierza też doprowadzić do wstrzymania Nord Stream 2. Będzie jednak próbował uratować porozumienie o ograniczeniu strategicznych rakiet jądrowych (New Start), które wygasa zaraz po zaprzysiężeniu nowego prezydenta.
Przed wyzwaniem Biden staje na Bliskim Wschodzie. Zapowiedział powrót USA do umowy z Iranem o powstrzymaniu zbrojeń jądrowych, ale pod warunkiem, że Teheran będzie przestrzegał tej umowy. To zaś nie jest pewne. Można za to się spodziewać ostrego sprzeciwu w tej sprawie tak Arabii Saudyjskiej, jak i Izraela, dwóch głównych sojuszników Ameryki w regionie. Na osłodę Benjamin Netanjahu otrzyma jednak od nowego prezydenta zapewnienie, że zgodnie z zapowiedzią Trumpa ambasada USA zostanie przeniesiona z Tel Awiwu do Jerozolimy.
Biden chce wrócić do umowy z Iranem, bo to jedyny sposób, aby Teheran nie stał się potęgą nuklearną. Korea Północna nie tylko już nią jest, ale w trakcie kadencji Trumpa zbudowała też rakiety międzykontynentalne zdolne dosięgnąć kontynentalną Amerykę. Co nowy prezydent zamierza z tym zrobić, na razie nie wiadomo.
Pełen obaw wobec nowego amerykańskiego przywódcy jest Boris Johnson. Biden nie tylko chce postawić w relacjach z Europą na tandem francusko-niemiecki, ale też wcale nie zamierza podpisywać z Wielką Brytanią nowej umowy o wolnym handlu, co miało być jedną z głównych korzyści Brexitu. Co więcej, mający irlandzkie korzenie prezydent jest bardzo czuły na punkcie utrzymania swobody przekraczania granicy między Republiką Irlandii i Irlandią Północną, co brytyjski premier niekoniecznie zamierza honorować.