Janusz Reiter: Zderzenie dyplomacji z polityką

Miejsce Polski na arenie międzynarodowej rozstrzyga się i w USA, i na granicy.

Publikacja: 28.02.2024 03:00

Protest rolników "Gwiaździsty Marsz na Warszawę", 27 lutego

Protest rolników "Gwiaździsty Marsz na Warszawę", 27 lutego

Foto: PAP, Leszek Szymański

Polska polityka wobec Ukrainy rozgrywała się w ubiegłym tygodniu w dwóch miejscach oddalonych od siebie o ok. 7 tys. km: w Nowym Jorku, gdzie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski celnie punktował hucpę rosyjskiej polityki, i na granicy polsko-ukraińskiej blokowanej przez protestujących rolników. Zbieżność w czasie jest przypadkowa, ale logiczny związek obu wydarzeń prawdziwy i wysoce kłopotliwy. Ujawnia się w nim bowiem w przykry sposób coś, o czym od dawna wiemy, ale czasami zapominamy: stosunki z Ukrainą nie są domeną dyplomacji. One już dawno wkroczyły w polską politykę wewnętrzną, a raczej się z nią zderzyły.

Praktycznie wszystkie rządy poważnie zaangażowane w pomoc Ukrainie stykają się z wewnętrznymi ograniczeniami. Raz są to nastroje, innym razem interesy, zwłaszcza wpływowych grup, takich jak rolnicy. Nie sposób ich pominąć, powołując się na nadrzędne interesy bezpieczeństwa, ale też trudno przed nimi kapitulować. Suma narodowych ograniczeń, z których większość ma realne uzasadnienie, może sprawić, że zachodnia strategia w sprawie Ukrainy będzie przypominała szwajcarski ser pełen dziur.

Im dłużej konflikt trwa, tym większe jest niebezpieczeństwo, że wymknie się spod kontroli i zacznie rządzić emocjami

Protesty rolników. Czy konflikt z Ukrainą nabierze charakteru politycznego?

Ostrożność polskiego rządu w sprawie konfliktu o import z Ukrainy nie świadczy o zmianie strategii w sprawie Ukrainy. Polska nie szczędzi wysiłków na rzecz Ukrainy na wielu płaszczyznach, od militarnej po humanitarną. Tyle tylko, że konflikt rozgrywający się na granicy nie jest pierwszym i z pewnością nie ostatnim przykładem sprzeczności pomiędzy celami strategicznymi państwa a interesami grup zawodowych. Zarówno Ukraina, jak i nasi partnerzy w międzynarodowej koalicji wspierającej ten kraj mają prawo oczekiwać od Polski nie tylko przejmującego opisu trudnej sytuacji, ale także zdolności do rozwiązania problemu. Taktyka rządu w Kijowie może budzić zastrzeżenia, ale jest na tle wojennego dramatu tego kraju drugorzędna.

Czytaj więcej

Michał Kolanko: Dlaczego nikt w polityce nie może wprost lekceważyć rolniczych protestów

To prawda, że obecny rząd Polski odziedziczył spór o ukraińskie produkty rolne po poprzednikach, ale ten argument traci siłę oddziaływania. Nie tylko z tego powodu czas nie jest naszym sojusznikiem. Im dłużej konflikt trwa, tym większe jest niebezpieczeństwo, że wymknie się spod kontroli i zacznie rządzić emocjami, nie zawsze uczciwymi. Jeżeli się go teraz nie zatrzyma, może się przerodzić w konflikt polityczny, a to byłoby dla interesów Polski dramatycznie niebezpieczne.

Blokada granicy z Ukrainą. Test dla politycznych zdolności państwa? 

Stara zasada głosi, że kiedy długo nie można rozwiązać jakiegoś problemu, trzeba go umieścić w innym kontekście. W tej sprawie jest on oczywisty. Polska jest członkiem UE z jej wspólną polityką rolną, Ukraina kandydatem do członkostwa. To, co przeżywamy na granicy polsko-ukraińskiej, jest także sprawą europejską. Bruksela nie zwolni polskiego rządu z obowiązku zapewnienia swobodnego ruchu granicznego. Tu państwo polskie musi użyć swego autorytetu. Ale gdy chodzi o rozwiązanie konfliktu interesów producentów rolnych, nikt nie ma takiego doświadczenia jak Bruksela.

Wystąpienie Radosława Sikorskiego w Nowym Jorku było skierowane także do polskiej opinii publicznej spragnionej pewności, że potrafimy twardo przedstawiać swoje racje. Siedziba ONZ była do tego właściwym miejscem. Na granicy polsko-ukraińskiej trochę twardości też się przyda, ale to za mało, żeby zakończyć ten fatalny spór. Tu testowane są zdolności polityczne państwa. Miejsce Polski w polityce międzynarodowej rozstrzygnie się i tu, i tam: w Nowym Jorku i na granicy polsko-ukraińskiej.

Autor to były ambasador w RFN i USA

Polska polityka wobec Ukrainy rozgrywała się w ubiegłym tygodniu w dwóch miejscach oddalonych od siebie o ok. 7 tys. km: w Nowym Jorku, gdzie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski celnie punktował hucpę rosyjskiej polityki, i na granicy polsko-ukraińskiej blokowanej przez protestujących rolników. Zbieżność w czasie jest przypadkowa, ale logiczny związek obu wydarzeń prawdziwy i wysoce kłopotliwy. Ujawnia się w nim bowiem w przykry sposób coś, o czym od dawna wiemy, ale czasami zapominamy: stosunki z Ukrainą nie są domeną dyplomacji. One już dawno wkroczyły w polską politykę wewnętrzną, a raczej się z nią zderzyły.

Pozostało 85% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki