Kiedy polityk chce zjednać sobie wiecowy tłum, często zaczyna od zapewnienia, że nie jest dobrym mówcą. Włodzimierz Czarzasty nie musiał się w ten sposób krygować. Nikomu spośród setek tysięcy ludzi, którym przyszło go wysłuchać na żywo, ani milionów, które zapoznały się z jego wystąpieniem za pośrednictwem internetu, nie przyszło na myśl, że stanie przed nimi wybitny orator. Brak mu daru krasomówczego i przyrodzonej charyzmy cytowanych tego dnia ze sceny Winstona Churchilla, Józefa Piłsudskiego, a nawet Edwarda Gierka. Już choćby towarzyszący mu na – nomen omen – platformie Donald Tusk i Rafał Trzaskowski zwyczajowo wypadali znacznie lepiej w sytuacjach wiecowych. Tym razem jednak Czarzasty skradł im przedstawienie. Co z tego bowiem, że jego mowa była czasem nieskładna i chwilami niezgrabna, skoro była jedyną godną zapamiętania?
Dla Donalda Tuska PiS to metafizyczne zło. W narracji Włodzimierza Czarzastego zło ma twarz niedożywionego dziecka
Podczas gdy inni liderzy opozycji zastanawiali się, jak mówić, aby nic nie powiedzieć, Czarzasty zadbał, aby każdą minutę wypełnić 60 sekundami konkretów. Kiedy pozostali ćwiczyli się retorycznie w „polityce miłości”, on robił politykę po prostu. Nie moralizował, tylko przekonywał. Nie szukał analogii historycznych, ale mówił o tym, co jest tu i teraz. Nie używał pięknych słów, lecz mówił językiem twardych faktów.
Sześć i pół minuty wystarczyło, aby wyrecytować programowe szlagiery lewicy: 35-godzinny tydzień pracy, darmowe posiłki dla uczniów, wyprowadzenie religii ze szkół, budowa tanich mieszkań na wynajem w modelu austriackim, ustanowienie renty wdowiej.
Można się z tymi postulatami zgadzać albo nie, ale przynajmniej stanowią one punkt odniesienia do poważnej dyskusji.
Na kanwie wystąpienia Donalda Tuska nie tylko, że nie ma miejsca na dyskusję, ale tak naprawdę nie ma go też na politykę. Jeśli w PiS kryją się pierwiastki zła niemal metafizycznego – jak sugeruje szef Koalicji Obywatelskiej – to walka z nim wychodzi poza rywalizację na programy i wizje. To spór dobra ze złem, w realiach którego mówić o polityce jest niemal nieprzyzwoitością.