Źli, oj źli liberałowie z paskudnym Donaldem Tuskiem na czele! Przekonywali, że każdy ma sobie radzić sam. Ale przyszedł dobry PiS – broń Boże, nie socjalistyczny, a tylko mający dużą empatię – i postanowił ludziom pomagać. Również poprzez wyrównywanie szans.
Taki był wydźwięk wystąpienia premiera Mateusza Morawieckiego podczas konferencji, na której ogłosił program laptop+, czyli 370 tys. komputerów za miliard złotych dla czwartoklasistów jeszcze w tym roku. Problem w tym, że z taką pompą zaanonsowany program nie tylko nie ma z wyrównywaniem szans nic wspólnego, ale przeciwnie – jest jego zaprzeczeniem.
Czytaj więcej
Ministerstwo Edukacji i Nauki podkreśla, że sprawa minimalnych wymagań technicznych i zakupu laptopów dla szkół była konsultowana z branżą IT i samorządowcami.
Co bowiem oznacza wyrównywanie szans? To sytuacja, w której państwo – lub jakieś prywatne podmioty, bo przecież i one mogą się tym zajmować – docierają do potrzebujących i poprawiają ich status tak, żeby mieli na starcie warunki podobne do innych. Można mieć duże wątpliwości, czy państwo powinno się tym w ogóle zajmować, ale to pytanie odłóżmy na bok.
Gdyby przyjrzeć się samej kwestii cyfrowego wykluczenia uczniów, wyrównywanie szans polegałoby na tym, żeby dostarczyć sprzęt i łącze internetowe tym, którzy sami nie mogą sobie na to pozwolić. Takie rodziny są, ale z pewnością nie są to wszyscy czwartoklasiści. Takie dzieci znalazłyby się we wszystkich klasach podstawówki. A są i takie rodziny, które już wcześniej poczyniły ogromne wyrzeczenia, najczęściej w czasie pandemicznego lockdownu (zamknięcie szkół narobiło swoją drogą gigantycznych szkód), żeby kupić dziecku komputer.