W „Rzeczpospolitej” z 30 listopada został zamieszczony artykuł redaktora Bogusława Chraboty pod tytułem: „Ryzykowna wizja wojny”. Artykuł jest poświęcony książce prof. Grzegorza W. Kołodki „Wojna i pokój”, gdzie poruszona jest kwestia wojny na Ukrainie i już istniejące oraz możliwe jej konsekwencje dla świata, a szczególnie dla Europy. Autor recenzji w eleganckim i fachowym stylu omawia wspomnianą książkę, jednak trudno się zgodzić z kilkoma z jego ocen.
Autor klasyfikuje prof. Kołodkę w pobliżu „politycznych realistów” typu Henry Kissinger i John Mearsheimer, co może być swego rodzaju krytyką, ale nie dodaje, że prof. Kołodko, dzięki głębokiej wiedzy ekonomicznej i praktyce kierowania gospodarką średniego kraju europejskiego w niezwykle złożonej sytuacji politycznej i gospodarczej, posiada o wiele bardziej kompleksowe spojrzenie na przyczyny, a szczególnie na możliwe skutki obecnej dramatycznej wojny na Ukrainie. Właśnie to doświadczenie, w tym wyczulenie na reakcje społeczne, oraz wiedza i praktyka gospodarcza pozwoliły na podjęcie tego niezwykle trudnego tematu i na odważenie się na sugerowanie rozwiązań budzących jeszcze ciągle zdziwienie, a nawet oburzenie niektórych polityków i mediów.
Czytaj więcej
Grzegorz W. Kołodko dowodzi, że wojna jest bez sensu; skoro tak, to dlaczego do niej doszło?
Co czują Rosjanie?
Na bardzo ciekawej recenzji ciąży trochę pominięcie przez jej Autora uważnego spojrzenia na przyczyny brutalnej i okrutnej agresji Rosji na Ukrainę. Te przyczyny były bardzo złożone i wielowątkowe. Przykładowo, idąc śladem rozważań prof. Kołodki, łatwo można sobie wyobrazić, co w warunkach do dziś obowiązywania tzw. doktryny Monroego (ustanowionej w 1823 r.), zrobiliby nasi amerykańscy przyjaciele, gdyby nagle w pobliżu meksykańskiego portu Veracruz został otwarty ośrodek szkoleniowy dla żołnierzy meksykańskich, prowadzony przez instruktorów rosyjskich lub chińskich, a program szkolenia mógł przygotowywać do akcji odzyskania terenów obecnego stanu Nowy Meksyk, a może nawet części Kalifornii.
Zastanówmy się więc poważnie, co mogą myśleć i odczuwać Rosjanie, kiedy na Ukrainie od kilku lat (a może kilkunastu) zachodni instruktorzy (głównie Anglosasi!) szkolą żołnierzy ukraińskich, a także uczestników tzw. batalionów/pułków ochotniczych w kilku ośrodkach, przygotowując ich do ataku na Krym, a najprawdopodobniej także na samą Rosję. Weźmy pod uwagę przykładowo ośrodek w Oczakowie. To miejscowość, którą Rosjanie zdobywali wielokrotnie od Turków, w tym w niezwykle krwawej bitwie/oblężeniu w końcu 1788 r., a Oczakow pozostawał przez następne ponad 200 lat w granicach państwa rosyjskiego, niezależnie jakie przybierało ono formy. Ta sytuacja budzi zapewne silne emocje w rosyjskim społeczeństwie.