Tomasz Krzyżak: Sprawa ks. Dębskiego. Dość milczenia i niedomówień

Na temat skandalu wywołanego przez ks. Andrzeja Dębskiego – byłego już rzecznika prasowego Archidiecezji Białostockiej, a także współtwórcę programu dla dzieci „Ziarno” w TVP – powiedziano już wiele.

Publikacja: 19.07.2022 19:41

Tomasz Krzyżak: Sprawa ks. Dębskiego. Dość milczenia i niedomówień

Foto: PAP/Artur Reszko

Przyczyn działań duchownego, który składał nieznanej sobie internautce propozycje seksualne i wysyłał jej filmy, na których jak pisała „Gazeta Wyborcza” masturbował się, jest zapewne wiele. Z jednej strony zapewne kryzys powołania, kryzys wieku średniego, zaburzenia seksualne, etc. Precyzyjną diagnozę muszą postawić specjaliści, w których ręce duchowny zapewne (o ile zechce) trafi.

Czy Kościół instytucjonalny mógł temu co się zdarzyło zapobiec? Niektórzy uznają, że tak. Wystarczyło już dawno znieść celibat. Długo można byłoby polemizować z taką tezą, ale nie w celibacie tkwi sedno problemu. Nie należy się go także doszukiwać w formacji seminaryjnej. Problem tkwi wyłącznie w konkretnym człowieku. Bo tak jak w społeczeństwie nie jesteśmy w stanie wyeliminować złodziejstwa, gwałtów, seksualnego wykorzystywania dzieci, tak i nie uda nam się tego zrobić w Kościele. Nie ma takich narzędzi, które sprawiłyby, że ksiądz będzie lepszy niż inni – choć oczywiście powinien. A zatem w tym co stało się w Białymstoku nie należy dopatrywać się jakiejkolwiek winy Kościoła instytucjonalnego.

Ten w tym konkretnym przypadku zadziałał szybko i bez ociągania się. Duchowny stracił wszystkie stanowiska, zakazano mu noszenia stroju duchownego, odsunięto od pracy duszpasterskiej i nakazano podjęcie terapii. Wyrzucono go z pracy w telewizji, a nagrane wcześniej programy z jego udziałem wycofano z emisji, z internetu zniknęły także nagrania archiwalne.

Czytaj więcej

Ks. Andrzej Dębski ukarany przez arcybiskupa. Nie ma prawa do noszenia stroju duchownego

Trzeba tu przede wszystkim zwrócić tu uwagę na postawę metropolity białostockiego, abp. Józefa Guzdka, który nie usiłował niczego ukrywać, niczego pomniejszać, nie doszukiwał się złych intencji w działaniach dziennikarzy. Najpierw błyskawiczne decyzje w odniesieniu do bohatera skandalu, równolegle przeprosiny skierowane do napastowanej kobiety, a także do wszystkich osób zgorszonych zachowaniem księdza. Potem publiczne wypowiedzi z podziękowaniem dla dziennikarzy za ich pracę, zapewnienie, że ta i inne sprawy obyczajowe w archidiecezji będą wyjaśnione i kolejny raz głośno wypowiedziane „przepraszam”.

Oczywiście echa tej sprawy będą się za białostockim Kościołem ciągnąć jeszcze długo, ale nie sposób zauważyć, że Kościół instytucjonalny w kwestii reakcji i komunikacji ze społeczeństwem poczynił znaczące postępy. Jeszcze dekadę temu mielibyśmy kluczenie, szukanie winnych nie w księdzu, ale w kobiecie – bo być może go uwiodła, itp. Dziennikarz, który ujawnił sprawę oskarżony zostałby o działanie na szkodę Kościoła. Teraz tego nie ma. Jest akcja i natychmiastowa reakcja. Tego wspólnocie Kościoła, ale także tym, którzy się z nim nie identyfikują, po prostu potrzeba.

Z drugiej strony nie sposób przejść obojętnie obok reakcji – a konkretnie jej braku – ze strony byłego metropolity białostockiego, dziś urzędującego w Gdańsku, abp. Tadeusza Wojdy. Według doniesień medialnych ks. Dębski w przeszłości napastował także inne kobiety. Jedna z nich miała złożyć osobiście skargę właśnie u abp. Wojdy, ale ten nie podjął żadnego działania. Ten aspekt sprawy domaga się natychmiastowego wyjaśnienia. Milczenie hierarchy można dziś interpretować tak, że coś na rzeczy jest. A właśnie to działa na szkodę Kościoła. Na milczenie, niedomówienia, dowolne interpretacje, zwłaszcza w sytuacji, gdy jego autorytet jest mocno nadwyrężony przez skandale z wykorzystywaniem małoletnich, nie może sobie na to pozwalać. Pozostaje mieć nadzieję, że abp Wojda zdaje sobie z tego sprawę, a jeśli nie to trzeba mu o tym głośno przypominać.

Z drugiej strony nie sposób przejść obojętnie obok reakcji – a konkretnie jej braku – ze strony byłego metropolity białostockiego, dziś urzędującego w Gdańsku, abp. Tadeusza Wojdy. Według doniesień medialnych ks. Dębski w przeszłości napastował także inne kobiety. Jedna z nich miała złożyć osobiście skargę właśnie u abp. Wojdy, ale ten nie podjął żadnego działania. Ten aspekt sprawy domaga się natychmiastowego wyjaśnienia. Milczenie hierarchy można dziś interpretować tak, że coś na rzeczy jest. A właśnie to działa na szkodę Kościoła. Na milczenie, niedomówienia, dowolne interpretacje, zwłaszcza w sytuacji, gdy jego autorytet jest mocno nadwyrężony przez skandale z wykorzystywaniem małoletnich, nie może sobie na to pozwalać. Fakt, że pokrzywdzona kobieta zamiast do przełożonych księdza poszła do mediów dobitnie świadczy o tym, że biskupom się już nie ufa. Pozostaje mieć nadzieję, że abp Wojda zdaje sobie z tego sprawę, a jeśli nie to trzeba mu o tym głośno przypominać.

PS.

Już po napisaniu i opublikowaniu powyższego tekstu na stronach internetowych archidiecezji białostockiej pojawił się komunikat abp. Tadeusza Wojdy, w którym zaprzeczył on, by kiedykolwiek miał wiedzę na temat zachowań ks. Dębskiego. „Pojawiające się w przestrzeni medialnej insynuacje odnoszące się do ukrywania przeze mnie gorszącego postępowania ks. Dębskiego są fałszywe” – napisał obecny metropolita gdański.

Nie ma podstaw do tego, by podważać prawdziwość słów hierarchy. Jego oświadczenie rodzi jednak kolejne pytania. Wychodzi bowiem na to, że relacja kobiety, która po wybuchu skandalu z ks. Dębskim napisała do „Gazety Wyborczej” list, w którym pisała, że przy wsparciu kilku księży szukała pomocy u abp. Wojdy, jest nieprawdziwa. Czyżby zatem przy tej okazji jacyś duchowni, którym zalazł za skórę abp Wojda postanowili załatwić stare sprawy i uznali, że teraz jest doskonała okazja, by na przełożonym się zemścić? Brzmi fantastycznie, ale jest jak najbardziej realne. Historia – wcale nie najdalsza – Kościoła takowe przypadki zna. Niestety, wyjaśnienie tego będzie trudne i pewnie niemożliwe, a smrodek pozostanie. Można tu tylko apelować do wszystkich osób zainteresowanych: przyłbice w górę i karty – wszystkie – na stół!

To co się wokół sprawy ks. Dębskiego dzieje w jakimś stopniu może sugerować, że Kościół białostocki to istna stajnia Augiasza. To krzywdząca opinia dla rzeszy księży, którzy nie mają za uszami żadnych skandali i porządnie wykonują swoją pracę. To im dziś powinno zależeć na tym, by wszystko powyjaśniać i posprzątać. Innej drogi do pozbycia się niechcianej opinii i odzyskania zaufania oraz autorytetu nie ma.

Przyczyn działań duchownego, który składał nieznanej sobie internautce propozycje seksualne i wysyłał jej filmy, na których jak pisała „Gazeta Wyborcza” masturbował się, jest zapewne wiele. Z jednej strony zapewne kryzys powołania, kryzys wieku średniego, zaburzenia seksualne, etc. Precyzyjną diagnozę muszą postawić specjaliści, w których ręce duchowny zapewne (o ile zechce) trafi.

Czy Kościół instytucjonalny mógł temu co się zdarzyło zapobiec? Niektórzy uznają, że tak. Wystarczyło już dawno znieść celibat. Długo można byłoby polemizować z taką tezą, ale nie w celibacie tkwi sedno problemu. Nie należy się go także doszukiwać w formacji seminaryjnej. Problem tkwi wyłącznie w konkretnym człowieku. Bo tak jak w społeczeństwie nie jesteśmy w stanie wyeliminować złodziejstwa, gwałtów, seksualnego wykorzystywania dzieci, tak i nie uda nam się tego zrobić w Kościele. Nie ma takich narzędzi, które sprawiłyby, że ksiądz będzie lepszy niż inni – choć oczywiście powinien. A zatem w tym co stało się w Białymstoku nie należy dopatrywać się jakiejkolwiek winy Kościoła instytucjonalnego.

Pozostało 83% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki