Dawno, dawno temu pojawił się jeden młody i niezwykle populistyczny polityk. Wytoczył wojnę korupcji, jeździł po kraju i walczył z niesprawiedliwością, wyciągał rękę do potrzebujących i pokrzywdzonych, a nawet walczył o wolność słowa. Drogę do wielkiej polityki utorowały mu niezależne media, udzielał im wywiadów, uczestniczył w debatach. Wygrał wybory i został prezydentem.
Będąc u władzy, nie wpuścił do kraju zagranicznego (zachodniego) kapitału, wstrzymał wszelkie reformy wolnorynkowe. Zdusił w zarodku prywatne stacje telewizyjne, radiowe i prasę. Służba bezpieczeństwa odwiedziła wszystkie drukarnie. Na rozkaz wycofywano całe nakłady gazet czy książek z niepoprawnymi czołówkami i okładkami. A później prezydent w ogóle pozbawił wszystkie niezależne gazety prawa do legalnego funkcjonowania na terenie kraju. Ratowały się w zagranicznych drukarniach, nakłady przemycano w bagażnikach prywatnych samochodów. W różnych zakątkach kraju powstała cała siatka ochotników dystrybuujących „nielegalną prasę". Przyłapani na roznoszeniu gazet trafiali do aresztów.
Wypchnięte z przestrzeni publicznej media i dziennikarze zostali pozbawieni dochodu, reklamodawcy obchodzili ich szerokim łukiem. A redakcje po kolejnych rewizjach i nalotach służb ciągle musiały zmieniać biura. Wielu dziennikarzy, ratując życie, opuściło ojczyznę. Za granicę wyniosły się też niektóre redakcje. Szybko zostały okrzyknięte przez władze „agentami zachodnich służb".
W kraju pozostali nieliczni, pod stałą obserwacją organów bezpieczeństwa. Władze wyznaczyły im czerwone linie. Odważniejsi dziennikarze trafiają za kraty. W tym kraju nie ma przeglądów prasy, nie ma afer z udziałem polityków w stacjach radiowych i telewizyjnych, nie ma debat, nie ma pluralizmu poglądów.
Są natomiast media rządowe, hojnie dotowane z budżetu państwa. Szefowie, wiceszefowie, redaktorzy działów i najbardziej znani prezenterzy tych stacji żyją bardzo dobrze. Dobrze też żyją redaktorzy propagandowych gazet. Zasłużyli na to, bo w końcu stoją na pierwszej linii frontu i „bronią ojczyzny". Mają wille, zarabiają równowartość kilkunastu (a może i więcej) średnich krajowych pensji. Drzwi dla nich są wszędzie otwarte.