Ks. Eugeniusz Surgent, którego historię opisaliśmy w artykule „Kościelne peregrynacje kościelnego drapieżcy”, w ciągu 50 lat swojego kapłaństwa mógł skrzywdzić dziesiątki dzieci. Za seksualne wykorzystanie sześciu chłopców został co prawda w latach 70. XX w. skazany na karę więzienia, ale po jego opuszczeniu wciąż pracował w duszpasterstwie. Z archidiecezji krakowskiej trafił do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a potem pelplińskiej. Pracując na Pomorzu Środkowym także – co wynika z materiałów archiwalnych w IPN – wykorzystywał dzieci. Organa ścigania wiedziały o tym lecz nie reagowały. Kościół – jak zapewniali nas przedstawiciele diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz pelplińskiej – nie miał wiedzy ani o wyroku skazującym, ani też nie dostawał żadnych skarg na duchownego.
Czytaj więcej
Przypadek księdza pedofila, który ujawniamy, jest częścią mrocznej historii Kościoła w Polsce. Eugeniusz Surgent przez kilkadziesiąt lat molestował chłopców w parafiach od Małopolski po Zachodniopomorskie. Mógł to robić, choć jego przestępstwa nie były tajemnicą dla biskupów. Wiedziała o nich także SB, ale uznała, że zdemoralizowany duchowny najbardziej zaszkodzi Kościołowi, jeśli pozwoli mu się grasować. I się nie pomyliła.
W niedzielę – dzień po publikacji naszego tekstu – w parafiach diecezji bielsko-żywieckiej (kiedyś należały do archidiecezji krakowskiej), koszalińsko-kołobrzeskiej oraz pelplińskiej, w których pracował ks. Surgent, zostały odczytane specjalne komunikaty z prośbą do osób pokrzywdzonych, by skontaktowały się z delegatami ds. ochrony dzieci i młodzieży.
– Sprawca już nie żyje, nie można przeprowadzić procesu karnego, ale pokrzywdzeni przez niego do dziś noszą w sobie bolesne skutki jego przestępstw. Należy im pomóc. Dlatego ważna jest inicjatywa diecezji, na terenie których duchowny przed laty pracował – podkreśla w rozmowie z KAI ks. Piotr Studnicki, kierownik Biura Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży.