Ta sytuacja jest zróżnicowana. Jeśli w roku 2023 r. przewidziane są dwie podwyżki wynagrodzenia minimalnego–- do kwoty 3490 złotych od stycznia i do 3600 złotych od lipca, to w praktyce w wielu uczelniach, w tym w Uniwersytecie Jagiellońskim, będziemy musieli podnieść pensje. Trudno sobie wyobrazić, że pracownicy na stanowiskach asystentów, a więc osoby przeważnie z doktoratami, miały minimalne wynagrodzenie. To uwłaczające godności nauczyciela akademickiego. To wybitni specjaliści. Wielu znakomitych młodych uczonych, mając świadomość, że życie za to minimum jest na granicy wytrzymałości, rezygnuje z kariery naukowej. Nikt z nas nie mówi, że płaca minimalna ma być niepodnoszona. Ale za tym muszą iść podwyżki w uczelniach. Uniwersytet Jagielloński i tak do obecnego roku był w stabilnej sytuacji finansowej, ale w przypadku wspomnianej drastycznej podwyżki energii dołączy do uczelni, które mogą mieć w 2023 r. deficyt budżetowy.
Czy 4,4 proc. od początku października nie wystarczy? Ministerstwo Edukacji i Nauki obiecało takie podwyżki i zwiększa subwencję.
Punktem wyjścia do polityki płacowej w uczelniach jest rozporządzenie określające minimalne wynagrodzenie profesora. To rozporządzenie od 2018 r. nie było zmieniane. Nadal ta minimalna pensja profesora wynosi 6410 zł. Kiedy reformowano szkolnictwo wyższe i wprowadzano ustawę Jarosława Gowina (tzw. ustawę 2.0), była mowa o tym, że wynagrodzenie minimalne profesora tytularnego będzie wynosiło trzy minimalne pensje. Oczywiście, w ramach subwencji rektor może wynagrodzenia podwyższać ponad te minimalne stawki. Ale rektor myśli nie tylko kategoriami płac pracowników, ale także tego wszystkiego, co jest związane z utrzymaniem infrastruktury (energia, gaz, ogrzewanie, wywóz śmieci itp.), koniecznymi remontami, rozwojem i modernizacją uczelni. Musi zwiększać potencjał naukowo-badawczy uczelni. Subwencja wzrosła zaledwie o 2 proc. w stosunku do poprzedniego roku. A wszyscy wiemy, jaką mamy inflację. Wzrost wynagrodzeń o 4,4 proc. nie zaspokaja nawet minimum oczekiwań finansowych środowiska akademickiego, jeszcze przy inflacji, która w sierpniu przekroczyła 16 proc. Z samego powołania do realizacji misji nauczyciela akademickiego nie da się żyć. Trzeba mieć środki na utrzymanie rodziny, na spłacenie kredytu.
Czy będziecie protestować?
Desperacja jest daleko idąca. Przewodniczę Kolegium Rektorów Uczelni Krakowa i Małopolski. Ostatnie posiedzenie było dramatyczne. Sytuacja finansowa w szkołach artystycznych jest jeszcze gorsza niż w tych podlegających Ministerstwu Edukacji i Nauki. Rozważano nawet tak dramatyczny gest, jak odwołanie w naszych uczelniach inauguracji roku akademickiego, by zamanifestować, jak bardzo jest źle. Po bardzo burzliwej dyskusji stanęło na tym, że jeśli w najbliższym czasie nie pojawią się realne propozycje zmian tej dramatycznej sytuacji, to 14 października, w Dzień Edukacji Narodowej, w Krakowie planujemy czarny marsz jako rodzaj zewnętrznej formy protestu, pokazania społeczeństwu, w jakiej sytuacji znalazła się polska nauka i szkolnictwo. Chcemy pokazać jedność środowiska akademickiego w myśleniu o przyszłości nauki i uświadomić, że to nie jest tylko problem uczelni, ale całego społeczeństwa. Jeśli nastąpi zapaść w nauce, konsekwencje będą widoczne za kilka lat w rozwoju naszego kraju. Oczywiście, inwestycje w wojsko, przy tej sytuacji, która jest na świecie, są bardzo ważne. Ale nie można zapominać o fundamentach naszego państwa, czyli szkolnictwie, nauce, ale też o ochronie zdrowia. To decyduje o naszej przyszłości.
Rozpoczynamy w Uniwersytecie Jagiellońskim 659. rok akademicki. 659 lat temu król Kazimierz Wielki miał świadomość, że mocnego państwa polskiego nie da się zbudować bez mocnego zaplecza akademickiego. A nauka i ludzie zaangażowani w rozwój badań i kształcenie kolejnych pokoleń muszą mieć godne finansowanie. Może trzeba to po raz kolejny przypomnieć.