Sposobem na wyjście z tego pata miało być odrodzenie Trójkąta Weimarskiego. Za tym parawanem można było spokojnie odbudowywać relacje z Niemcami. W lutym szef rządu najpierw poleciał więc nad Sekwanę, a dopiero w drodze powrotnej zatrzymał się nad Szprewą. Ta konstrukcja nie wytrzymała jednak próby czasu, gdy latem Emmanuel Macron popełnił katastrofalny błąd, przedwcześnie rozwiązując parlament. Rząd Michela Barniera nie ma dziś większości i pozostaje na łasce Marine Le Pen. O żadnych inicjatywach ze strony Francji mowy być nie może. Współpraca weimarska znów pozostała tylko na papierze.
Ale podobnie jak w przypadku Francji poprawę relacji z Niemcami blokuje też słabość Olafa Scholza. Stała się ona szczególnie widoczna po spektakularnych sukcesach skrajnie prawicowej AfD w Turyngii, Saksonii i Brandenburgii. Ale i wcześniej, w lipcu, polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe, które udało się zorganizować w Warszawie po raz pierwszy od sześciu lat, skończyły się medialną porażką. Tuż przed spotkaniem „Süddeutsche Zeitung” ujawnił to, co miało pozostać ścisłą tajemnicą obu krajów: kanclerz planuje przekazać 200 milionów euro na wypłaty dla kilkudziesięciu tysięcy ostatnich żyjących jeszcze ofiar nazistowskiej okupacji. W zestawieniu z 1,5 biliona euro reparacji, o jakie 1 września 2022 roku Kaczyński wystąpił do Berlina, wyglądało to fatalnie. I to nawet jeśli z góry było wiadomo, że przywódca PiS nie ugra u Niemców ani jednego euro.
Tusk odrzucił więc niemiecką ofertę. Uznał też, że nie służy mu występowanie u boku Scholza. Kanclerz nie otrzymał więc zaproszenia do udziału w 85. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej, choć w Berlinie wyraźnie tego oczekiwano. Nie udało się też skonkretyzować celnego pomysłu wiceszefa MSZ Marka Prawdy, aby niejako w zamian za reparacje Niemcy zainwestowały we wzmocnienie polskiej obrony, która będzie przecież także i dla nich zabezpieczeniem przed rosyjskim imperializmem. Na agendzie dwustronnych relacji znów zaczęła królować żenująca (niemal 80 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej!) dyskusja o budowie w Berlinie pomnika poświęconego nieżydowskim ofiarom III Rzeszy na terenie naszego kraju.
Polityka europejska Donalda Tuska niewiele się zmieniła od czasów PiS. Ale dziś wszystkie stolice Unii są mniej lub bardziej eurosceptyczne
Obok relacji z Niemcami to w stosunkach z Brukselą oczekiwano największej zmiany w polityce koalicji demokratycznej. Tu bilans wygląda zdecydowanie lepiej. Na plan pierwszy wysuwa się decyzja szefowej Komisji Europejskiej o uwolnieniu blisko 60 miliardów euro pożyczek i preferencyjnych kredytów w ramach KPO. To była nagroda za pokonanie przez Tuska nacjonalistycznego populizmu i pokazanie drogi wielu innym krajom Unii, które stają w obliczu podobnego zagrożenia. Europejska egzekutywa, która jest przede wszystkim organem politycznym, miała pełne prawo do takiego rozstrzygnięcia. I to nawet jeśli zostało podjęte na podstawie obietnic nowej ekipy w Warszawie, z których wiele nie zostało do dziś spełnionych za sprawą blokady prezydenta Andrzeja Dudy. Wyrazem aprobaty dla takiej strategii von der Leyen przez unijne stolice było wygaszenie procedury z art. 7 traktatu o UE w sprawie łamania reguł praworządności.
Tym jednym ruchem Polska przestała być w Brukseli kojarzona z Węgrami Viktora Orbána i Słowacją Roberta Ficy, wyrzutków Wspólnoty. Mogła zacząć grać w lidze największych. Tyle że polityka europejska nowego rządu zmieniła się zaskakująco mało w stosunku do tej prowadzonej przez poprzedników. Tusk nawet zaostrzył kurs w sprawach migracyjnych, sięgając po sprzeczne z konwencją genewską „zawieszenie” prawa do ubiegania się przez cudzoziemców o azyl. Nasz kraj pozostał też przeciwnikiem starań o powstrzymanie zmian klimatycznych (Zielony Ład). To już jednak tak nie razi, bo podobny kurs obrało wiele innych państw Wspólnoty, w tym Francja. Gdy na horyzoncie rysuje się groźba przejęcia Pałacu Elizejskiego przez Marine Le Pen, starania o ratowanie środowiska muszą zejść na drugi plan. W podważaniu podstaw integracji Niemcy poszły zresztą znacznie dalej, przywracając wbrew zapisom porozumienia z Schengen kontrole na granicach czy wcześniej uruchamiając (wbrew regulacjom równej konkurencji) ogromne wsparcie państw dla krajowych przedsiębiorstw. Krótko mówiąc: gdy nikt nie pcha integracji, i hamulcowych za bardzo nie widać.
W jednym obszarze polityki unijnej nastąpił jednak zasadniczy zwrot. To kwestie obrony. Gdy Duda widzi w Trumpie zbawcę, Tusk szuka kolejnej, obok relacji z Niemcami, polisy ubezpieczeniowej na wypadek, gdyby miliarder zaczął wycofywać się z gwarancji bezpieczeństwa dla Europy w ramach NATO. Tyle że inaczej niż Macron polski premier uważa, że priorytetem są dziś wspólne zakupy broni przez Europejczyków, a nie ich produkcja na terenie Wspólnoty. Powód jest jasny: Francja jest daleko od Rosji i ma czas, Polska z Rosją graniczy, więc potrzebuje uzbrojenia już teraz. Spektakularna rozbudowa polskiej armii ma spowodować, że rosyjska inwazja stanie się tak kosztowna dla Moskwy, że będzie nieopłacalna. I to nawet gdyby Amerykanie nie przyszli nam z odsieczą.