Poranna, wspólna konferencja Tomasza Siemoniaka i Grzegorza Schetyny dla wielu działaczy Platformy była szokiem. Gdy ten pierwszy ogłaszał rezygnację z ubiegania się o przywództwo w partii, ten drugi nie był w stanie ukryć tryumfującego uśmiechu.
Ostatnie lata byłego marszałka Sejmu nie były usłane różami. Wielokrotnie musiał znosić, często poniżające, przytyki ze strony Donalda Tuska lub z pokorą przyjmować decyzje obniżające jego pozycję w państwie i samej PO. Tak było m.in. wtedy, gdy przy tworzeniu drugiego rządu Tuska w 2011 r., Schetynie zaoferowano jedynie szefostwo sejmowej komisji spraw zagranicznych.
Cień szansy na zmianę pojawił się w momencie, gdy Tusk otrzymał nominację na przewodniczącego Rady Europejskiej i udał się do Brukseli. Władzę przejmowała jednak wtedy niezwykle wierna byłemu przewodniczącemu Ewa Kopacz i wydawało się, że marginalizacja Schetyny będzie trwać. Takie były też zalecenia samego Tuska, który rekomendował swojej protegowanej ostateczne rozprawienie się z – jak nazywał Schetynę - „strategiczną rezerwą partyjną”.
Kopacz okazała się jednak mniej sprawna od swojego poprzednika i to ona przywróciła byłego marszałka do partyjnej pierwszej ligi. Schetyna został szefem resortu spraw zagranicznych, zaczął odbudowywać wpływy i rozpoczął marsz po władzę. Rok 2015 okazał się dla niego przełomowy. Słabe, nijakie przywództwo Kopacz, pomyłki personalne, chaotyczny kurs partii, opóźnione konsekwencje z afery podsłuchowej i fatalnie poprowadzone kampanie, doprowadziły do podwójnej klęski wyborczej PO oraz przesilenia w partii. Platforma potrzebuje dziś nowego otwarcia, a to, z pary Siemoniak-Schetyna, oferował tylko ten drugi. Wiecznie drugi w partii polityk dziś wychodzi na czoło i bierze odpowiedzialność za dalszy byt swojej formacji.
Część posłów PO twierdzi, że decyzja Siemoniaka była spodziewana i oczekiwana. Schetyna miał lepszą kampanię, był aktywniejszy, jego spotkania cieszyły się większą frekwencją i to on narzucał narrację. Główny rywal często był wtórny, wyraźnie spóźniony, jak wtedy gdy na sali sejmowej powtarzał apel Schetyny do Kaczyńskiego, by szef PiS przeprosił za swe słowa o AK-owcach i Gestapo. - To było najgorsze, co mógł zrobić. Przegrał wybory – mówił mi wtedy jeden ze stronników Siemoniaka o swoim faworycie.