Ignacio Lula da Silva zapomniał o demokracji

Niespełna pół roku temu lider Partii Pracujących (PT) pokonał lidera skrajnej prawicy Jaira Bolsonaro, ratując wolność w głównym kraju Ameryki Łacińskiej. Ale teraz brata się z największą dyktaturą świata.

Publikacja: 17.04.2023 21:00

Ignacio Lula da Silva zapomniał o demokracji

Foto: AFP

Xi Jinping nazwał w minionym tygodniu Ignacio Lula da Silvę „starym, dobrym przyjacielem”. I nie bez powodu. W czasie trzydniowej wizyty w Chinach Brazylijczyk złożył szereg deklaracji, które mogą tylko się podobać komunistycznym aparatczykom.

Najbardziej szokujące dotyczą Ukrainy. Jeszcze przed odlotem do Chin Lula wezwał Wołodymyra Zełenskiego do pogodzenia się z utratą Krymu, „bo przecież nie może żądać wszystkiego”. Już w Pekinie uznał, że pokoju nie będzie, dopóki Ameryka „będzie podburzać zwolenników wojny”. Oświadczył także, że trzeba powołać „klub” krajów, które podejmą się roli pośredników między Moskwą i Kijowem. Poczesne miejsce miałyby w nim odegrać Chiny i Brazylia.

Ale Lula odniósł się także do równowagi geostrategicznej. Jego zdaniem dolar powinien zostać przynajmniej częściowo zastąpiony przez nową walutę krajów BRICS (Brazylia, Chiny, Indie, RPA, Rosja). W czasie wizyty brazylijski przywódca odwiedził siedzibę Huawei, koncernu telekomunikacyjnego, na który USA nałożyły sankcje.

– Nikt nie będzie nam dyktował, jaką mamy prowadzić politykę – oświadczył. I wziął udział w zawarciu kontraktów o wartości 10 mld dol, m.in. na rozbudowę przez Chińczyków brazylijskiej infrastruktury transportowej.

Czytaj więcej

Prezydent Brazylii po wizycie w Chinach: USA powinny przestać "zachęcać do wojny"

Chiny są dziś największym partnerem handlowym Brazylii. Oba kraje osiągają 150 mld dol. obrotów handlowych rocznie, ale to Brazylijczycy wypracowują tu 50 mld dol. nadwyżki, sprzedając do Państwa Środka przede wszystkim żywność. Lula, który jako prezydent w latach 2003–2010 zdołał wyciągnąć z nędzy ok. 40 mln osób dzięki wysokim cenom surowców, ma nadzieję, że znowu powtórzy ten sukces. To jednak mało prawdopodobne: zamiast jak przed dwoma dekadami się rozwijać, globalizacja coraz bardziej się zawęża. Świat jest inny.

Niecierpliwy 77-letni przywódca szuka więc dróg na skróty, aby pobudzić drepczącą w miejscu gospodarkę. Od inauguracji 1 stycznia zdążył się już ostro zetrzeć z prezesem banku centralnego Roberto Camposem Neto, zarzucając mu zbyt wysokie stopy procentowe.

Jednak dawni współpracownicy Luli twierdzą, że ich przywódca w ogóle się zmienił. Choć wygrał w październiku wybory dzięki budowie szerokiej koalicji partii centrowych i lewicowych, teraz myśli niemal wyłącznie o swojej twardej bazie wyborczej: zwolennikach PT, biedocie. To powoduje spadek jego notowań w sondażach. Ten opublikowany przez „Folha de Sao Paulo” podaje, że 38 proc. Brazylijczyków uważa rządy Luli za „dobre”, dla 30 proc. są one „przeciętne”, a 29 proc. uważa je za „złe”.

Lula ma niewątpliwie duże zasługi w uratowaniu brazylijskiej demokracji. Jego poprzednik, populista Jair Bolsonaro, groził, że nie uzna przegranej. Wzywał też armię do interwencji, ale siły zbrojne wykazały się lojalnością wobec instytucji państwa. Bolsonaro zbiegł do USA, jednak 8 stycznia tłumy jego zwolenników szturmowały parlament i pałac prezydencki w stolicy kraju, Brasilii.

Teraz przyszedł moment rozliczenia. Ponad tysiąc uczestników zamieszek zostało osadzonych w więzieniach. Na wszelki wypadek Lula zdymisjonował zwierzchnika sił zbrojnych gen. Julio Cesara de Arrudę.

Jednak tylko stabilizacja sytuacji gospodarczej zapewni trwałą ochronę demokracji w kraju, gdzie polaryzacja dochodów jest wyjątkowo duża. Tego nie da się zaś osiągnąć bez współpracy z innymi niż PT ugrupowaniami. Lula większości w parlamencie nie ma. Jego szeroki program rozbudowy infrastruktury w najbardziej potrzebujących częściach kraju utknął więc w pracach w Kongresie. W chwili inauguracji prezydent zapowiadał, że w ciągu czterech lat Brazylia nadrobi 40 lat opóźnień w rozwoju. Na razie nic na to nie wskazuje.

Xi Jinping nazwał w minionym tygodniu Ignacio Lula da Silvę „starym, dobrym przyjacielem”. I nie bez powodu. W czasie trzydniowej wizyty w Chinach Brazylijczyk złożył szereg deklaracji, które mogą tylko się podobać komunistycznym aparatczykom.

Najbardziej szokujące dotyczą Ukrainy. Jeszcze przed odlotem do Chin Lula wezwał Wołodymyra Zełenskiego do pogodzenia się z utratą Krymu, „bo przecież nie może żądać wszystkiego”. Już w Pekinie uznał, że pokoju nie będzie, dopóki Ameryka „będzie podburzać zwolenników wojny”. Oświadczył także, że trzeba powołać „klub” krajów, które podejmą się roli pośredników między Moskwą i Kijowem. Poczesne miejsce miałyby w nim odegrać Chiny i Brazylia.

Pozostało 82% artykułu
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Polityka
Szwedzki minister obrony: Obronimy Bałtyk
Polityka
Ursula von der Leyen udzieliła pierwszej pomocy pasażerowi samolotu
Polityka
Kandydat Donalda Trumpa na sekretarza obrony był oskarżony o napaść seksualną
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Trump ma nową kandydatkę na prokuratora generalnego. Broniła go przed impeachmentem