„Ze spokojem przyjmę wyrok i ze spokojną duszą pójdę do łagru. Cóż, taki mój los” – jeszcze w sierpniu pisał w liście do bliskich Andrzej Poczobut. Czołowy działacz związku i dziennikarz (publikujący w „Gazecie Wyborczej”) nie bał się więzienia i po sfałszowanych w sierpniu 2020 roku wyborach prezydenckich do końca pozostawał na Białorusi.
Nigdy nie odmawiał komentarza i zawsze, również na łamach „Rzeczpospolitej”, nazywał rzeczy po imieniu, słowem uderzając w dyktaturę Łukaszenki. Nawet wtedy, gdy walec represji dotknął już tysiące ludzi w całym kraju.
W środę został skazany na osiem lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Na podstawie sfałszowanych zarzutów dziennikarza oskarżono wcześniej o „podżeganie do nienawiści” oraz „nawoływanie do działań godzących w bezpieczeństwo narodowe Białorusi”.
Czytaj więcej
Sprawa Andrzeja Poczobuta to ostateczny upadek Aleksandra Łukaszenki i jego reżimu. Jako sojusznik Putina musi pójść z nim na dno. Oby jak najszybciej.
– Ten wyrok to wielki cios dla całej mniejszości polskiej na Białorusi. To też cios w Polskę. Tym wyrokiem władze białoruskie zademonstrowały wrogie nastawienia do mieszkających na Białorusi Polaków, ale też do państwa polskiego – komentuje „Rzeczpospolitej” Marek Zaniewski, przebywający w Polsce wiceszef Związku Polaków na Białorusi.