Bp Gavin Ashenden, jeśli jeszcze nie anegdotą, to na pewno stał się ciekawostką. Anglikański duchowny, do niedawna honorowy kapelan brytyjskiej królowej, tuż przed świętami zmienił wyznanie. Gdyby jeszcze przeszedł na rastafarianizm, nie byłoby w tym nic specjalnie szokującego, ale on postanowił zostać katolikiem. Najwyraźniej nie dotarła do niego wiadomość, że ekumenizm objął religie duchową strefą Schengen; zapomnieli mu powiedzieć, że nie potrzebuje paszportu, a wystarczy dowód osobisty, którym legitymują się wszyscy ludzie dobrej woli. Nadgorliwe i nielogiczne, jak cała historia katolicyzmu w Anglii.
W kraju, w którym na drodze reformacji stanęli nie książęta Kościoła ani przywiązana do tradycji i zwyczajów szlachta, tylko ludowe powstanie, Pielgrzymka Łaski, w której na Londyn ruszyli chłopi z północy. I którego najsłynniejszy święty stracił życie za sprawę, w którą nie wierzył prawie nikt inny. O to, żeby uznał ważność małżeństwa Henryka VIII z Anną Boleyn, prosili Thomasa More'a wszyscy jego bliscy, a on uparł się nie tyle przy przepisach prawa, które dało się wtedy swobodnie obejść, ile przy głosie sumienia. Wszystko wskazuje na to, że jego egzekucja, jej powody i mrugnięcie okiem do kata, który za chwilę miał go pozbawić głowy – prośba, żeby pomógł mu wejść na podest, bo z powrotem poradzi już sobie sam – rzuciła dziwną klątwę na przyszłość angielskiego katolicyzmu. Wprawiła go w zaskakujący dobry humor i zaraziła obsesją na punkcie sumienia.
Ofiarą tej klątwy padł też najwyraźniej biskup Ashenden, który, pytany o powody swojego nawrócenia, powołał się na wstawiennictwo świętego kardynała Johna Newmana i pisarza Gilberta K. Chestertona. Pierwszemu sumienie złamało karierę, dobrze rozwijającą się w kościele anglikańskim, a drugi miał zwyczaj pisać o religii w nastroju tak szampańskim, że aż bywał oskarżany o obrazoburczą wesołość. Droga Newmana do Rzymu prowadziła przez pracę nad książką o rozwoju doktryny chrześcijańskiej, Chestertona – przez zamiłowanie do paradoksów. Tak jak na paradoksalny może wyglądać fakt, że sumienie i szeroki uśmiech rymowały się im obu z ortodoksją.
Dopiero niezmienność i ciągłość doktryny uwalnia sumienie z więzienia aktualnie panującej mody. Przyznaje mu tak wielkie prawa tylko dlatego, że nałożyło na nie wcześniej obowiązki. Najsłynniejsze wypowiedziane przez Newmana zdanie mówi o tym, że gdyby miał wznieść toast za religię, wypiłby go za papieża, ale najpierw za sumienie. We wznowionym kilka miesięcy temu z okazji kanonizacji kardynała traktacie „O sumieniu" Newman wymienia reguły, którym podlega nawet sama głowa Kościoła, a których złamanie może zwolnić katolików od posłuszeństwa papieżowi – papieżowi, który mianował go kardynałem już po napisaniu tych słów, jakby potwierdzając ich prawdziwość.