Głośne słowa prezydenta Władimira Putina o polityce zagranicznej II RP nie padły przypadkiem – są przejawem i częścią długofalowej strategicznej aktywności Rosji, która od wielu lat jest dla nas poważnym zagrożeniem. Prawda o Polsce jako „obszarze aktywnego zainteresowania" Federacji Rosyjskiej stała się w ostatnim czasie oczywistością, chociaż jeszcze kilka lat temu – zwłaszcza w epoce tzw. resetu i opowieści o Putinie jako „naszym człowieku w Moskwie" – traktowano ją jako przejaw oszołomstwa. Jednak zamiast obecnie uczestniczyć we wzajemnym obrzucaniu się oskarżeniami o bycie „ruską onucą", powinniśmy studiować rosyjską strategię dezinformacji, ukazywać jej szerszy kontekst, skalę potencjalnych wpływów, a przez to i nieustannie pracować nad polską koncepcją reagowania i narracyjnego „wyprzedzania".
Same słowa Putina (który zarzucił nam wywołanie II wojny światowej we współpracy z niemiecką III Rzeszą – red.), sądząc po już zmasowanej reakcji dyplomatycznej, przyniosły nam na ten moment więcej korzyści niż strat. Nic wszakże tak nie jednoczy państw NATO jak przeszarżowane działania Kremla. Stanowisko premiera Mateusza Morawieckiego obiegło zagraniczne redakcje i agencje prasowe na całym świecie, spotykając się z jednoznacznie przychylnym komentarzem zarówno dyplomatów, jak i publicystów. Ale wiedząc, że w końcu grudnia mieliśmy ze strony Kremla do czynienia jedynie z próbą sparingu z Polską, powinniśmy poczekać z zachwytami, zwłaszcza nad samym sobą. Przed nami bowiem długa batalia w bardzo niespokojnych czasach, z częstymi zwrotami akcji, różnym natężeniem, atakami z pozycji krajów trzecich, nagłymi wrzutkami i nie zawsze naszymi zwycięstwami (choćby na punkty). Wiemy, że ze strony Rosji nie mamy do czynienia z jednorazowym wybrykiem, lecz z przejawem permanentnej, strategicznej działalności całego aparatu państwa rosyjskiego, która często jest dla nas niewidoczna, ale potrafimy odczuć jej skutki.
Wcale nie chodzi tutaj o rosyjską propagandę, bo ona jest w Polsce w olbrzymiej większości nieskuteczna, gdyż bazuje na najbardziej prymitywnych skojarzeniach rodem z PRL. Inaczej jest w przypadku przeróżnych operacji wpływu. W świecie tajnych służb są to po prostu tzw. środki aktywne prowadzone przy wsparciu i przez rosyjskie służby specjalne – zgodnie z ich specyficzną mentalnością oraz tradycją odziedziczoną po czekistach. Wystarczy wspomnieć, że pierwszoplanową postacią rosyjskiej ofensywy kłamliwej historii od wielu lat jest Sergiej Naryszkin, szef Służby Wywiadu Zagranicznego, a zarazem prezydent Rosyjskiego Towarzystwa Historycznego.
Surfują na fali
Środki aktywne są podstawową metodą działania sowieckich i rosyjskich służb specjalnych od stu lat. Można je pokrótce opisać jako kompleksowe i unikatowe operacje wpływu, wykorzystujące agentów wpływu, różnorakie fałszerstwa (także historyczne), dezinformacje oraz tzw. organizacje przykryciowe. I choć filozofia pozostaje niezmienna, to technologia – zarówno w zakresie tworzenia, jak i propagowania informacji – zapowiada prawdziwą rewolucję, na którą polskie państwo po prostu musi być gotowe.
Warto pamiętać, że zachodnie koncepty typu miękka siła (soft power) w ogóle nie oddają głębi tematyki, z którą się aktualnie zmagamy. Charakterystyczną cechą rosyjskich operacji jest wykorzystywanie obiektywnie istniejących napięć społecznych, problemów i słabości przeciwnika poprzez wspieranie obu stron sporu w celu wywołania chaosu i obniżenia sterowności państwa. Innymi słowy: Rosjanie nie tyle tworzą falę, ile umiejętnie na niej surfują. Dopiero fala z rosyjskim surferem na sporej desce w pełni wytwarza sytuację operacyjną.