Wszystkie nagrody są polityczne, jeśli nie w swych intencjach, to na pewno w skutkach". Tak mawiał Artur Lundkvist (1906–1991), pisarz i członek Akademii Szwedzkiej wręczającej literackie Noble. Miał rację, bo przecież niezależnie od motywacji jurorów, już sam fakt, iż w społeczeństwie nagroda interpretowana jest jako gest polityczny, wywołuje określone skutki, właśnie polityczne. Od razu trzeba zaznaczyć, że chodzi o polityczność nie w wąskim znaczeniu – partyjnym – lecz o ujęcie szerokie jako zestaw ludzkich postaw, przekonań i motywacji.
Czy w takim ujęciu literacka nagroda w ogóle może być niepolityczna? Obiektywna i wymierzona na podstawie sprawiedliwych kryteriów? Oczywiście nie, bo dzieło nie powstaje w próżni społecznej. Zawsze towarzyszy mu kontekst i nawet jeśli jest eskapistyczne, opowiada o dawnych dziejach i jest oderwane od współczesności, to również taki gest autora można interpretować politycznie – jako ucieczkę.
To nie skok o tyczce
Owszem, istnieją kryteria możliwe do obiektywnej oceny – stylizacyjna biegłość autora, zręczność prowadzenia wątków, wiarygodność psychologiczna postaci, stopień dokładności dokumentacji źródeł historycznych czy wreszcie liczba dobrych lub złych recenzji oraz wyniki sprzedaży. Ale literatura to nie skok o tyczce, gdzie można pobić rekord świata albo strącić poprzeczkę. Składają się na nią elementy, których nie da się ocenić inaczej niż subiektywnie. Oceniamy także na podstawie tego, czy coś jest bliższe naszym sympatiom ideologicznym czy dalsze. Czy z kimś się zgadzamy, gdy udziela wywiadów, czy pukamy się w głowę. To wprawdzie oczywistości, tylko dlaczego tak często o nich zapominamy i oceniamy nagrody w kategoriach, że ktoś zasłużył lub nie zasłużył? Czy Michel Houellebecq nie mógłby dostać nagrody za 2018 lub 2019 rok, skoro dostała go sześć lat od niego młodsza Tokarczuk i 14 lat starszy Peter Handke? Pewnie, że by mógł. Ale nie dostał.
Przyczyny, dla których jedni dostawali, a drudzy nie dostawali literackich Nobli, na przełomie 118 lat historii tej nagrody bardzo się zmieniały. Odkrywamy to z 50-letnim opóźnieniem, tyle bowiem obowiązuje Akademię Szwedzką tajemnica. Po latach dostępne stają się listy nominowanych, wyniki wewnętrznych głosowań, wewnętrzne opinie ekspertów, specjalistów od literatury konkretnych narodów, a także korespondencja akademików.
Te informacje przebijają się do powszechnej świadomości z dodatkowym opóźnieniem, ponieważ archiwa są w Szwecji po szwedzku i potrzeba czasu, by je rozszyfrować. A Akademia nie przejawia szczególnej inicjatywy w tej mierze, nie wyprzedaje za bezcen swych sekretów. I chociaż dowiedzieliśmy się ostatnio, że spore szanse na Nobla miał pod koniec lat 60. Witold Gombrowicz, to dopiero w przyszłym roku literaturoznawcy będą mogli zajrzeć w papiery i przekonać się, jak blisko autor „Ferdydurke" był tego sukcesu, co przekreśliła jego śmierć w lipcu 1969 r. Choć raczej nie usłyszymy, że miał dostać Nobla ze stuprocentową pewnością, bo decyzje w Akademii zapadają w październiku po kilkumiesięcznych obradach. Jednak to, co wiemy o kulisach Nobla dla Henryka Sienkiewicza oraz Władysława Reymonta, bardzo rozbudza apetyt na to, czego dowiemy się o Gombrowiczu i innych nominowanych oraz laureatach w przyszłości.