Europejska prawica jest coraz bardziej tęczowa

Dynamika przemian społecznych w naszym kraju nie wydaje się diametralnie inna od tej na Zachodzie. Czy więc losy prawicowych partii w Holandii, Anglii, Niemczech czy we Francji pokazują pewną konieczną ewolucję, jaką muszą przejść także polskie ugrupowania?

Aktualizacja: 02.02.2020 07:27 Publikacja: 31.01.2020 00:01

Europejskie partie konserwatywne coraz przychylniej patrzą na ruchy LGBT. Na zdjęciu 39. berlińska p

Europejskie partie konserwatywne coraz przychylniej patrzą na ruchy LGBT. Na zdjęciu 39. berlińska parada z okazji Dnia Ulicy Christophera, nawiązująca do zamieszek w barze Stonewell w 1969 r. w Nowym Jorku, gdy przedstawiciele mniejszości seksualnych starli się z policją

Foto: Getty Images

Zacznijmy od garści statystyk. Badania opublikowane w 2019 roku – a dotyczące roku 2018 – mówią, że znacznie spadła religijność wśród młodych pokoleń, a przynajmniej – jak to się określa – „religijność kościelna", wprost katolicka. Badania te dotyczyły młodzieży z ostatnich klas gimnazjalnych. Jako głęboko wierzący i wierzący łącznie określiło się w 2018 roku 63 proc. uczniów, podczas gdy w 2008 roku było ich 81 proc. Coraz mniej młodych ludzi chodzi też na religię – w 2018 r. zadeklarowało to 70 proc. wobec 93 proc. w roku 2010. Ta ostatnia zmiana przynajmniej w pewnej mierze może wynikać z coraz większych problemów Kościoła z kadrą nauczycieli katechetów, szczególnie świeckich. Podczas gdy środowiska laickie organizują kolejne bezskuteczne akcje polityczne zachęcające państwo do odgórnego wycofania religii ze szkół, Kościół ze szkół wycofuje się sam.

– Spadek praktyk niedzielnych jest bardzo wyraźny – mówił po publikacji badań ks. prof. Sławomir Zaręba z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Nakaz uczestnictwa w niedzielnej mszy traci moc obowiązującą, co potwierdza porównanie wyników z lat 1988 i 2017, gdzie odsetki uczestnictwa kształtowały się odpowiednio na poziomie 70,7 proc. i 41,1 proc. Innymi słowy, ta obowiązkowa praktyka religijna posiada coraz częściej charakter dowolny. Potwierdzają to także przesunięcia w innych wskaźnikach religijności, jak np. w wymiarze doktrynalnym. To również potwierdza trend sekularyzacyjny, który obserwuje się także w stosunku do praktyk nadobowiązkowych, np. modlitwy indywidualnej.

Alternatywa bez alternatywy

Spadek religijności kościelnej wydawać się może złym znakiem dla prawicy, która traci w ten sposób swój naturalny elektorat. Ale jeśli spojrzymy na rozmaite partie prawicowe w Europie, dostrzeżemy, że często mają one bardzo niewiele wspólnego z tym, co w Polsce wciąż uważane jest za prawicowe. Przyjrzyjmy się choćby Alternatywie dla Niemiec (AfD), partii uznawanej w Niemczech za najdalej wysuniętą na prawo na tamtejszej scenie politycznej. Choć polscy prawicowi publicyści często chętnie zerkają w stronę tego ugrupowania, to jego ducha dobrze oddaje zdanie wypowiedziane w ostatniej kampanii wyborczej przez liderkę partii, otwarcie przyznającą się do homoseksualnego stylu życia, Alice Weidel: „Czy naprawdę nie ma ważniejszych tematów, kiedy kraj jest zagrożony napływem hord imigrantów, dla których homoseksualizm to przestępstwo?".

Rzecz jasna politycy AfD mówią o przywiązaniu do tradycyjnego modelu rodziny, ale Weidel twierdzi, że rodzina to pojęcie szersze, niż prezentuje to program jej partii. Alternatywa nie sprzeciwia się związkom partnerskim, choć bierze udział w protestach przeciw ideologii gender czy edukacji seksualnej, która w Niemczech ma charakter przymusowy i permisywny. To, co jednak trafia w prawdziwą emocję społeczną i daje polityczną rentę Alternatywie, to sprawy imigracji i niemieckiej polityki imigracyjnej oraz poczucie mieszkańców wschodnich landów z dawnej NRD zepchnięcia na margines. Można powiedzieć, że bycie prawicą w niemal całkowicie zsekularyzowanych Niemczech wymaga nie konsekwentnego programu chrześcijańskiego, ale „sałatki" postulatów bez większej spójności. Ostatecznie chodzi o to, by zbierać w czasie wyborów odpowiednio szeroki front elektoratu niezadowolonego z trwającego systemu władzy.

Konserwatywni chrześcijanie – ponoć jeszcze tacy w Niemczech są – przymkną ostatecznie oko na poglądy liderki, ponieważ uznają, że i tak nie ma innej, lepszej – nomen omen – alternatywy. Z drugiej strony w większości zateizowani (już od czasów komunizmu) mieszkańcy dawnej NRD także z łatwością przełkną wątki ważne dla tradycyjnie czy też bardziej konserwatywnie obyczajowo nastawionych współobywateli, ponieważ interesuje ich po prostu partia, która nie wstydzi się ich reprezentować – ludzi o niższym statusie materialnym czy ze zrozumiałą rezerwą do modelu społeczeństwa multikulturowego. Bardziej zaś liberalni Niemcy z zachodu, zirytowani ideami kształtującymi politykę imigracyjną mainstreamowych partii, mogą dać się skusić tym, że Alternatywa chce bronić ich wolności oraz społecznego status quo.

Czy zacytowane wyżej zdanie Alice Weidel nie oznacza faktycznie, że w AfD chodzi o obronę „naszych gejów" przed islamskimi barbarzyńcami? Jak widać – mówiąc ironicznie – również tak można rozumieć chrześcijańską misję w postchrześcijańskiej polityce.

Stabilność ponad wszystko

Alternatywa dla Niemiec nie jest pierwszym przypadkiem prawicy laickiej, która łączy elementy dalekie od tradycyjnego wyobrażenia o tym, czym jest prawica. Warto przypomnieć partię Pima Fortuyna, niderlandzkiego polityka zastrzelonego w 2002 roku – zdeklarowanego homoseksualisty, który sam siebie definiował jako nacjonalistę i ostro występował przeciwko imigracji i imigrantom oraz wspólnotom islamskim odmawiającym pełnej integracji z bardzo przecież liberalnym społeczeństwem i państwem holenderskim. Patrząc chłodnym okiem, dziś w pełni zintegrowani z modelem państwa i życia w Niderlandach są nawet tamtejsi katolicy, choć prymas Holandii, kardynał Willem Jacobus Eijk, wciąż sprzeciwia się aborcji, eutanazji, legalności narkotyków czy instytucjonalizacji homoseksualnego stylu życia. A przecież właśnie tego wszystkiego bez wątpienia bronił Fortuyn. Ten ideowy przekładaniec można zamknąć informacją, że polityka „tęczowej prawicy" zamordował w czasie kampanii wyborczej obrońca praw zwierząt.

O brytyjskich konserwatystach też możemy powiedzieć, że z konserwatyzmu została im już tylko nazwa. Theresa May, gdy jeszcze była premierem, opublikowała w 2017 roku filmik nagrany specjalnie na londyńską Paradę Równości, w którym mówiła: „Parada jest najlepszym przykładem różnorodności, dzięki której Londyn jest jednym z najwspanialszych miast na świecie". Jej deklaracja odpowiada zresztą stanowi prawnemu w Anglii, gdzie od blisko 20 lat nie ma ograniczeń np. dla adopcji dzieci przez pary homoseksualne i politycy konserwatywni nie mają z tym żadnych problemów.

Niewątpliwie wynika to z dechrystianizacji Zjednoczonego Królestwa, ale i tamtejszego modelu konserwatyzmu, który przynajmniej od czasów Tomasza Hobbesa nie opiera się na przywiązaniu do uniwersalnych zasad, ale skupia się na zachowaniu wewnętrznej równowagi i cywilizowaniu społecznej różnorodności, nawet kosztem akceptacji dla stylów życia znajdujących się w społeczeństwie chrześcijańskim na moralnym marginesie. W Anglii częścią tego procesu była także sekularyzacja samego Kościoła anglikańskiego, który odrzucił perspektywy moralne wynikające z tradycji biblijnej i prawa naturalnego. Trzeba dodać, że brytyjskim konserwatystom nie przeszkadza również drastycznie liberalne prawo dotyczące mordu prenatalnego. Istnieją teorie mówiące, że kontrola urodzeń ogranicza demokratyczną niestabilność. Konserwatystom, którzy cenią nade wszystko stabilność, widocznie musi to odpowiadać.

Również we Francji można było zaobserwować w ostatnich latach zmianę. Front Narodowy długo był kozłem ofiarnym europejskiej polityki i publicystyki, która lubowała się w wykorzystywaniu go jako najbardziej klasycznego przykładu „skrajnej prawicy" – również dlatego, że skupiał środowiska katolickiego tradycjonalizmu i konserwatyzmu, czyli można by rzec – po prostu katolickie. Ale on także przeszedł na pozycje pragmatyczne w kwestii ochrony życia nienarodzonych. Gdy w roku 2016 deputowana Frontu Narodowego Marion Maréchal-Le Pen obiecała w imieniu swojej partii podjęcie na nowo dyskusji o aborcji (we Francji w pełni refundowanej z budżetu państwa), spotkała się z nieprzychylną reakcją własnego środowiska politycznego. Poruszenie tego tematu w kampanii prezydenckiej – zdaniem szefostwa partii – miałoby osłabić szanse Marine Le Pen, prywatnie ciotki Marion.

Rok później Marion Maréchal-Le Pen ogłosiła wycofanie się z życia publicznego, czego co prawda nie realizuje zbyt konsekwentnie, jednak katolickie stanowisko, jakie zajęła w sprawie aborcji, przyczyniło się do marginalizacji jej pozycji w partii. Jej dawniejszy rywal, zdeklarowany homoseksualista Florian Philippot, dziś jest jedną z najważniejszych postaci w partii. Choć Zjednoczenie Narodowe, jak od czerwca 2018 roku nazywa się dawniejszy Front, oficjalnie sprzeciwia się emancypacji politycznej ruchu homoseksualnego, Marine Le Pen i Florian Philippot już w roku 2013 zbojkotowali manifestacje przeciwko legalizacji tzw. homomałżeństw.

Zjednoczenie zajmuje oczywiście stanowisko zdecydowanie antyemigranckie – to jeden z głównych wątków ich polityki. Można zatem powiedzieć, że wpisuje się w ów „sałatkowy" wizerunek współczesnych partii prawicowych.



Konieczność dziejowa?

Czy powyższe przykłady pokazują pewną konieczną ewolucję, jaką muszą przejść także polskie partie prawicowe? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zwróćmy uwagę, że takie zmiany polityczne nie zawsze były konsekwencją traktowanej nieraz jako konieczność dziejowa sekularyzacji. Dekady europejskiej polityki po II wojnie światowej pokazują, że to politycy, także prawicy i chadecji, sami sekularyzowali się szybciej niż społeczeństwa. I to oni swoimi decyzjami wspierali dalsze zmiany społeczne i rozkład chrześcijańskiej polityczności.

To flamandzcy chrześcijańscy demokraci pod przewodnictwem Hermana Van Rompuya doprowadzili do wprowadzenia w Belgii aborcji, uznając nawet na jeden dzień niepoczytalność króla Baudouina I, który zapowiedział, że takiej ustawy nie podpisze. W Luksemburgu chadecy pod przewodem Jeana-Claude'a Junckera, zamiast wesprzeć wielkiego księcia Henriego, wykorzystali jego sprzeciw wobec ustawy wprowadzającej eutanazję, po to by zmienić konstytucję, która osłabiła jego pozycję. Włoska chadecja ma na swoim sumieniu wprowadzenie rozwodów i aborcji, we Francji pod rządami gaullistowskiej prawicy zalegalizowano aborcję, a chadecja holenderska, gdy wygrała wybory, uznała, że zarówno eutanazja, jak i tzw. homomałżeństwa są faktami nieodwracalnymi. Podobne przykłady można by przytoczyć w przypadku Niemiec czy Austrii.

Czy jednak chodzi tu tylko o sekularyzację młodszych pokoleń, od której zaczęliśmy te dywagacje? Czy politycy przejmują się tym, co myśli młodzież? Młodzież, jak wiemy, może się zmienić. W Polsce partie Janusza Korwin-Mikkego zwykle były nadreprezentowane u młodych wyborców, ale ci z wiekiem odpływali od tego polityka. Czy nie zmienią swojego stosunku do religii w wieku dojrzalszym? Może chodzi tu o sekularyzację na znacznie głębszym poziomie, na którym politycy chrześcijańscy, lub ci o chrześcijańskich korzeniach, nie chcą bronić rzekomo reprezentowanych przez siebie zasad nawet wtedy, gdy otrzymują mandat zaufania od wyborców? A więc czy słynne wahadło nie wychyla się przypadkiem tylko w lewo?

Przemieniona Polska

Sytuacja naszego kraju, jeśli chodzi o dynamikę przemian, nie wydaje się diametralnie inna od tej na Zachodzie. Choć partię Jarosława Kaczyńskiego utożsamia się z Kościołem, co jest ważną narracją opozycji, to warto zauważyć, że Prawo i Sprawiedliwość, jeśli już gra na nucie religijnej, to w sposób instrumentalny. Mieliśmy tego przykład choćby wtedy, gdy Jarosław Kaczyński – niczym rzymski cesarz uważający się za biskupa do spraw zewnętrznych – ogłosił swoje religijno-polityczne wyznanie, mówiąc, że poza Kościołem jest tylko nihilizm. Podobnie, gdy rzeczniczka partii Beata Mazurek zadeklarowała, że PiS jest partią katolicką. To wrażenie katolickości PiS jednak szybko opada, gdy przechodzimy do konkretów. Poza potrzebami emocjonalnymi i zapewne finansowo-materialnymi partia rządząca nie spełniła żadnego z zasadniczych postulatów Kościoła. Nie zdecydowała się choćby na częściowe ograniczenie dopuszczalnych przypadków aborcji. Można powiedzieć, że PiS wręcz sprawę zablokowało za pomocą swoich sędziów w Trybunale Konstytucyjnym.

Wymieńmy inne przypadki starcia Kościoła i PiS. Kościół protestował, ustami abp. Gądeckiego i Polaka, przeciwko demontażowi TK i stylowi reformy sądów. Bez skutku. Jedynie prezydent Andrzej Duda przez chwilę zdawał się rozumieć konieczność roztropniejszego działania w tym zakresie. Rząd zignorował także propozycje Kościoła, by utworzyć korytarze humanitarne dla ofiar wojny w Syrii – chodziło o czasowe przenoszenie osób najbardziej potrzebujących do Polski, tak by móc im przygotować sensowny powrót do swojego kraju. Sprawa skończyła się bez odzewu. Wreszcie mamy kwestię konwencji stambulskiej (stworzonego na szwedzkich wzorach dokumentu antyprzemocowego) która to z religii i rodziny czyni główne źródło zła społecznego. Konwencja w praktyce postuluje przenoszenie ciężaru roli wychowawczej i odpowiedzialności z rodziny na państwo. Co więcej – stawia postulaty wychowania w duchu zaburzania płci biologicznej dziecka oddziaływaniem kulturowym. Konwencja została podpisana rzutem na taśmę przez odchodzącego z urzędu prezydenta Bronisława Komorowskiego. PiS obiecywało tę ratyfikację cofnąć, jednak boi się to zrobić. Jednocześnie szantażuje katolickiego wyborcę słowami, że dopóki rządzi PiS, konwencja nie będzie realizowana...

Można by podać jeszcze więcej przykładów na to, że sekularyzacja polityki już się w Polsce dokonała, a partii integralnie katolickiej na polskiej scenie dziś już nie ma. Zapewne, gdyby brać pod uwagę programy i deklaracje, najbliżej do takiego stanowiska byłoby Ruchowi Narodowemu, lecz on, by móc w ogóle zaistnieć ze swoim narodowym solidaryzmem, musi występować razem z libertarianami Janusza Korwin-Mikkego. Gdyby zatem spojrzeć na chłodno, bez szumu, jaki wokół siebie wytwarzają politycy, główna polska partia prawicowa bardziej niż prawicą jest lewicą patriotyczną, takim późnym wnukiem PPS, który tylko z powodu okoliczności historycznych stał się w jakimś stopniu reprezentantem wyborcy katolickiego.

Jednak wyborca ten nauczył się już reagować nieco podobnie do konserwatywnego elektoratu Alternatywy dla Niemiec – przymyka oko albo na stosunek Jarosława Kaczyńskiego do postulatów katolickich, albo na specyficzny styl i libertarianizm Konfederacji. Argumentem, który na pewno przemawia za PiS, jest solidaryzm, który także podoba się Kościołowi i współgra z katolicką nauką społeczną. Jednocześnie solidaryzm ten korumpuje katolików, którzy w zamian za redystrybucję zapominają o moralnych fundamentach sprawiedliwego społeczeństwa głoszonych przez katolicyzm.

Tak czy owak w Polsce sekularyzacja polityki już jest w dość oczywisty sposób widoczna. Ze sceny razem z ostatnimi wyborami zeszli politycy reprezentujący dziedzictwo ZChN, który był próbą katolickiej polityki trzeciej drogi – pomiędzy tradycją narodowo-demokratyczną a liberalizującą się coraz bardziej chadecją. Środowiska skupione wokół Marka Jurka skupiają się dziś bardziej na organizowaniu marszów na Narodowy Dzień Życia niż na bezpośredniej polityce.

Łatwe do wyobrażenia jest dalsze przesuwanie się PiS w lewo. Gdy w wyborach na stanowisko prezydenta Warszawy Patryk Jaki dobrał sobie jako najbliższego sojusznika byłego burmistrza Ursynowa Piotra Guziała, zobaczyliśmy przebłyski przyszłości. PiS będzie „prawicowe" tylko tak długo, jak długo będzie to służyło jego grze. Czy dzisiejsza mniej religijna młodzież stanie się ruchem przyszłej rewolucji obyczajowej w polskiej sferze publicznej i wypchnie Kościół na margines? Trudno przewidzieć, nie da się też jednoznacznie powiedzieć, że niechęć do demoralizacji, z której lewica zrobiła polityczny postulat, musi się koniecznie wiązać jedynie z silnym przywiązaniem do Kościoła. Może wystarczy zdrowy rozsądek. Przyszłość pokaże. 

Tomasz Rowiński (ur. 1981) jest historykiem idei, publicystą, redaktorem kwartalnika „Christianitas", autorem książek. Ostatnio wydał „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych" (2018) oraz „Alarm dla Kościoła. Nowa reformacja?" (razem z Pawłem Milcarkiem, 2019)

Zacznijmy od garści statystyk. Badania opublikowane w 2019 roku – a dotyczące roku 2018 – mówią, że znacznie spadła religijność wśród młodych pokoleń, a przynajmniej – jak to się określa – „religijność kościelna", wprost katolicka. Badania te dotyczyły młodzieży z ostatnich klas gimnazjalnych. Jako głęboko wierzący i wierzący łącznie określiło się w 2018 roku 63 proc. uczniów, podczas gdy w 2008 roku było ich 81 proc. Coraz mniej młodych ludzi chodzi też na religię – w 2018 r. zadeklarowało to 70 proc. wobec 93 proc. w roku 2010. Ta ostatnia zmiana przynajmniej w pewnej mierze może wynikać z coraz większych problemów Kościoła z kadrą nauczycieli katechetów, szczególnie świeckich. Podczas gdy środowiska laickie organizują kolejne bezskuteczne akcje polityczne zachęcające państwo do odgórnego wycofania religii ze szkół, Kościół ze szkół wycofuje się sam.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich