Justyna pożegnała starszą córkę cztery lata temu, gdy ta od razu po maturze wyjechała do Wielkiej Brytanii na studia. Zosia już od gimnazjum tęskniła za Londynem, choć jeszcze wtedy znała go tylko ze zdjęć, plakatów i filmów. Z mężem uszanowali to marzenie, na jedną z zagranicznych wycieczek rodzinnych udali się właśnie do Albionu. Gdzieś podskórnie czuli, że wyjdzie im to bokiem, bo Zosia faktycznie wsiąkła, uczyła się pilnie angielskiego, zaplanowała studia i w ogóle życie po drugiej stronie Europy.
– Pomogliśmy jej zorganizować wyjazd, napisać listy motywacyjne, sama zaciągnęła pożyczkę na studia. Podjęła też pracę w wegańskiej restauracji, my jej ewentualnie coś dorzucamy, ale nie stać nas, żeby ją tam utrzymać – wyjaśnia Justyna. Przyznaje też, że na początku było bardzo ciężko. I samej Zosi, bo została rzucona na głęboką wodę (może zbyt głęboką, ledwo co stuknęła jej osiemnastka, a już musiała ogarnąć całe swoje życie w obcym kraju), i jej rodzicom. – Ale nawet w najtrudniejszych momentach nie namawialiśmy jej, żeby zrezygnowała. Chociaż oczywiście wolałabym, żeby nie wyjeżdżała, trochę ze strachu o nią, jak to matka. Ale bardziej z tęsknoty, bo bardzo lubimy ze sobą przebywać.
Michała córka wyjechała półtora roku temu razem z chłopakiem. – Pracowała w Polsce, ale to były tak śmieszne pieniądze, że nie szło w ogóle się utrzymać – wspomina Michał. Miała posiedzieć w Szkocji kilkanaście miesięcy, odłożyć na studia, wrócić we wrześniu 2019 r. Została na kolejny rok, bo oszczędności nie uzbierało się tyle, żeby spokojnie skończyć wybrany kierunek – to po pierwsze. A po drugie: niespieszno jej do ojczyzny. – Jest bardzo zadowolona. Z czego? Ze wszystkiego. Z zarobków, atmosfery w pracy, z tego, jacy są ludzie – mówi Michał.
Przeprowadzkę na Wyspy Brytyjskie po prostu mu oznajmiła. Nie konsultowała się, bo też i Michał nigdy nie ingerował w jej decyzje. No, prawie. – Udało mi się tylko wybić jej z głowy dziennikarstwo, bo to ciężki zawód, rzadko przynosi satysfakcję, zapieprzać trzeba bez przerwy, ciągle pod presją, a szanse na wybicie się są równie wątpliwe co w balecie – śmieje się Michał. A na poważnie wyjaśnia: – Przykro mi nie było, sama sobą zarządza, a ja deklaruję, że jak będzie chciała, to jej pomogę, ile będę mógł.
Teresa córkę ma na miejscu, Wielkiej Brytanii oddała za to jedynego wnuka. – Już jak miał 19 lat, wyprowadził się od nas. Za dużo miał bab na głowie, bo jeszcze w domu miałyśmy suczkę – śmieje się. Na Wyspy wyjechał nie za chlebem, z wykształcenia jest programistą, na zarobki nie mógł narzekać. – U niego przesądziło co innego. Konkretnie polityka, razem ze swoją dziewczyną z autentycznym przerażeniem patrzyli na to, co się u nas w kraju dzieje – wyjaśnia Teresa. Jak na ścisły umysł przystało, jej wnuk zrobił najpierw rekonesans, wszystko sobie wyliczył, wybrał najkorzystniejszą ofertę mieszkania, pracy – i poleciał. – Teraz generalnie są zadowoleni, zarabiają tyle, że na wszystko wystarcza, nawet odkładają na mieszkanie. I jeszcze wciąż mnie pyta: „co babci potrzeba?".