Późnowiktoriańska literatura spekulacyjna pełna jest niepokoju i obaw. Gwałtowny rozwój nauki, zwłaszcza fizyki, w ostatnich dwóch dekadach XIX wieku to jeden z głównych czynników wywołujących te obawy. Nie ma pewności – zdają się mówić pisarze – że w jednym z licznych laboratoriów w licznych europejskich instytutach nie trwają prace nad nową śmiercionośną technologią, która już wkrótce znajdzie zastosowanie militarne i na zawsze odmieni sposób, w jaki toczymy wojny. Pisząc ze środka chwiejącego się już lekko imperium brytyjskiego, pisarze obawiali się zbliżającej się nieuchronnie zagłady, a ich wyobraźnia produkowała scenariusze wojen w bliskiej przyszłości – najazdów przerażających barbarzyńców i radykalnych działań obronnych podejmowanych przez kraje europejskie, w tym zastosowania nowoczesnej broni.
Kilka dziesięcioleci po opublikowaniu „O pochodzeniu gatunków" darwinowskie paradygmaty kształtowały sposób, w jaki ludzie myśleli nie tylko o biologicznych organizmach, ale także o całych kulturach i cywilizacjach. Nikogo nie dziwiło, że i w przypadku cywilizacji można mówić o przeżyciu najlepiej przystosowanych, walce o przetrwanie czy też o długości życia – cywilizacje tak jak gatunki żywych stworzeń rodziły się i wymierały zgodnie z odwiecznymi prawami natury. Tego rodzaju „biologiczne" spojrzenie sprawia, że losy cywilizacji – w tym i naszej – są zdeterminowane i wcześniej czy później każdą czeka spektakularna zagłada lub powolne wymarcie. Historia jest siłą równie ślepą co biologiczna ewolucja. Postęp techniczny i cywilizacyjny, jaki dokonał się w kilku poprzednich stuleciach – wszystkie wynalazki i odkrycia naukowe – nie uchroni więc Zachodu przed nieuchronną zagładą. Cywilizację zachodnią spotka to, co spotkało wszystkie poprzednie wielkie imperia. Technologiczne cuda wynalezione przez naukowców jedynie przyspieszą upadek i wielki historyczny proces jeszcze szybciej wejdzie w finalną fazę.
U schyłku epoki wiktoriańskiej Oswald Spengler rozpoczął pracę nad „Zmierzchem Zachodu" („Der Untergang des Abendlandes"), monumentalnym dziełem, które wydał wiele lat później (1918–1922). Ta niesłychanie ważna dla historiozofii książka wychodziła z założenia, że Zachód, jak wszelkie inne imperia, starzeje się i słabnie. Według intuicji Spenglera proces ten zaszedł już tak daleko, że nastały czasy zmierzchu – pozornie silny i wysoko rozwinięty Zachód jest cywilizacją przejrzałą i zdegenerowaną, czeka już tylko na nowych barbarzyńców, prymitywniejsze, ale silne ludy, które wkrótce zajmą jego miejsce.
„Sami zaś już dzisiaj wyraźnie odczuwamy w sobie i wokół siebie wczesne oznaki własnego, analogicznego w przebiegu i trwaniu wydarzenia, które należy do pierwszych stuleci przyszłego tysiąclecia: »Zmierzchu Zachodu«. Każda kultura przechodzi w swoim istnieniu fazy wieku indywiduum ludzkiego. Każda ma swój wiek dziecięcy, młodość, dojrzałość i wreszcie starość" (Spengler, 101).
Zachód jest stary, zbliża się jego kres, co odczuwają także naukowcy. Spengler zwraca uwagę na ich „nagłe niszczycielskie wątpliwości co do rzeczy, które jeszcze wczoraj stanowiły niezaprzeczony fundament teorii fizykalnej, co do sensu zasady energii, pojęcia masy, przestrzeni, absolutnego czasu i przyrodniczej przyczynowości w ogólności" (Spengler, 250). Pozornie wydawałoby się, że kultura Zachodu w latach 90. XIX wieku stworzyła coś, czego nigdy dotąd nie wyprodukowało żadne z dawnych imperiów – zaawansowaną naukę, która pomoże w walce z pozbawionym zaplecza naukowego i technologicznego przeciwnikiem. Rozkwit fizyki cząstek i zrozumienie praw rządzących materią i energią powinny zagwarantować, że Zachód nie straci światowej hegemonii, także politycznej. Jednak Spengler zapewniał, że już w roku 1900 nauka zachodnia chyliła się ku upadkowi, a okres świetności miała niewątpliwie za sobą.