Krzysztof Kawęcki: Zainfekowani lewackimi ideami

Odbudowa myśli narodowej to bardzo długi proces. Tym bardziej że prawica narodowa, katolicka, jest w Europie zmarginalizowana - mówi Krzysztof Kawęcki, politolog, historyk i polityk.

Aktualizacja: 13.06.2021 07:26 Publikacja: 11.06.2021 00:01

Krzysztof Kawęcki: Zainfekowani lewackimi ideami

Foto: PAP, Wojtek Jargiło

Plus Minus: Obserwatorzy sceny politycznej uważają, że Zjednoczoną Prawicę dotknęła choroba Akcji Wyborczej Solidarność. Frakcje zaczynają walczyć ze sobą i cała formacja może skończyć jak ona, czyli stracić władzę. Pracował pan w rządzie AWS i obserwował przemiany w niej zachodzące. Czy Zjednoczona Prawica rzeczywiście ma coś z AWS?

Nie da się tego porównać, bo inne były okoliczności tamtej koalicji. AWS skupiała kilkadziesiąt podmiotów. Ale widzę pewne podobieństwa – traktowanie polityki zbyt pragmatycznie, w kategoriach osobistych, odejście od zapowiedzi wyborczych. Jako prezes ugrupowania Prawica Narodowa byłem sygnatariuszem porozumienia, na mocy którego powstała Akcja Wyborcza Solidarność. To było 8 czerwca 1996 roku. Hegemonem w tamtej koalicji był związek zawodowy, ale do inicjatywy przystąpiła większość prawicowych formacji. Porozumienie podpisały wtedy 24 ugrupowania (później doszły jeszcze kolejne) i wszystkie akceptowały tę formułę.

Bolączką prawicy w latach 90. było ogromne rozdrobnienie i brak zdolności dogadywania się.

To było zrozumiałe. Po odzyskaniu niepodległości ludzie działający w opozycji zaczęli zakładać partie polityczne o wyraźnym profilu ideowym, stąd trudności w dogadywaniu się. Młode formacje nie miały ochoty na kompromisy. A że były niewielkie, rachityczne, to dla odmiany była „zasługa" Okrągłego Stołu. Partie postkomunistyczne, które nadal mogły działać na mocy porozumień okrągłostołowych: SLD, PSL, SD, dysponowały ogromnymi majątkami, a nowe formacje nie miały nic. Na dodatek istniało niebezpieczeństwo, że Komitet Obywatelski, który wystawił kandydatów w wyborach 1989 roku, zdominuje solidarnościową stronę sceny politycznej i zechce wprowadzić model nie w pełni pluralistyczny. Dlatego budowa partii politycznych była ważną rzeczą.

Pamięta pan, jak wyglądało podpisanie porozumienia w sprawie powołania AWS?

Solidarność zaprosiła wszystkie ugrupowania, które chciały przystąpić do tej inicjatywy – większe, jak ZChN, KPN, PC Jarosława Kaczyńskiego, Ruch dla Rzeczpospolitej Romualda Szeremietiewa, ale też i takie organizacje jak NZS, które reprezentował Adam Bielan, czy Instytut Lecha Wałęsy – i narzucono nam rodzaj dyktatu związku, na co wszyscy się zgodzili. W imieniu Solidarności porozumienie podpisały dwie osoby – Janusz Tomaszewski, szef regionu łódzkiego, który miał wówczas bardzo silną pozycję, i Jacek Rybicki. Podpisanie porozumienia nastąpiło w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie w czasach PRL Msze za Ojczyznę odprawiał ks. Jerzy Popiełuszko, zamordowany przez SB. Miejsce wybrano nieprzypadkowo. Ugrupowania tworzące AWS przyjęły wtedy Kartę Praw Rodziny Stolicy Apostolskiej. Dla mnie to było niesamowite przeżycie, bo sądziłem, że z AWS narodzi się wielka partia republikańska na wzór amerykańskich republikanów.

Ale ten narzucony dyktat lidera Solidarności, Mariana Krzaklewskiego, nie każdemu był w smak?

Marian Krzaklewski był niekwestionowanym liderem AWS. Wymieniany był też jako jeden z kandydatów na premiera – obok Jana Olszewskiego, Lecha Kaczyńskiego i Macieja Płażyńskiego. To byli kandydaci, których nazwiska pojawiły się na samym początku. Później dopiero rozpatrywane były kandydatury profesorów: Andrzeja Wiszniewskiego z Wrocławia i Jerzego Buzka. Moim zdaniem prof. Wiszniewski jako zdecydowanie antykomunistyczny byłby lepszym premierem. Na pewno nie zgodziłby się na koalicję z Unią Wolności, a w każdym razie nie na to, by za gospodarkę odpowiadał Leszek Balcerowicz. Ale, jak wiemy, premierem został Jerzy Buzek.

Z kimś trzeba było zawiązać koalicję rządzącą. AWS nie miała samodzielnej większości.

Możliwa była koalicja z Ruchem Odbudowy Polski Jana Olszewskiego i PSL. Uczestniczyłem nawet w rozmowach z PSL na temat koalicji rządzącej z AWS, ale już wówczas miałem wrażenie, że są one pozorne, bo decyzja o koalicji z Unią Wolności zapadła. Myślę, właśnie, że ta decyzja o koalicji z UW przesądziła o tym, iż premierem został Jerzy Buzek.

A pan w jaki sposób znalazł się w jego rządzie?

Po pierwsze, jak już mówiłem, byłem sygnatariuszem AWS. Z rekomendacji Prawicy Narodowej na liście AWS do Sejmu znalazł się Marek Biernacki, bardzo popularny gdański działacz, szanowany przez Mariana Krzaklewskiego. I to był jedyny nasz przedstawiciel w Sejmie. Ja też kandydowałem, ale z odległego miejsca na liście warszawskiej, i to było nieudane podejście. Wcześniej pracowałem jednak w zespole programowym AWS ds. edukacji. Wypracowaliśmy pewien program i w sposób naturalny zostałem jednym z doradców ministra edukacji Mirosława Handkego. Odpowiadałem za kontakty ministerstwa z klubem AWS. Później zostałem szefem gabinetu ministra, a na koniec wiceministrem edukacji.

Nie był pan zwolennikiem koalicji AWS z Unią Wolności?

Nie. Bardzo chciałem koalicji z ROP. Konsekwencje związku z UW były widoczne w programie gospodarczym, który nie przystawał do programu AWS. Nawet w edukacji były pewne kłopoty, chociaż współpraca ministra Handkego z Ireną Dzierzgowską, która była jego zastępcą z UW, wyglądała dobrze. Widoczne były ogromne wpływy, wręcz monopol organizacji pozarządowych związanych z Unią Wolności w obszarze kształcenia i doskonalenia zawodowego nauczycieli, a także koncepcji pedagogicznych – teoretycznych i praktycznych. Na pewno problemem była kwestia przysposobienia do życia w rodzinie. Wielką zasługą ministra Handkego było to, że mimo oporów, a wręcz działań obstrukcyjnych Unii Wolności, udało się wprowadzić do szkół program wychowania do życia w rodzinie, a nie jakiegoś permisywizmu. Dużą rolę odegrała w tym względzie Teresa Król z Krakowa. Mirosław Handke skupił w ministerstwie wiele wybitnych osób o prawicowych poglądach, a z mojego punktu widzenia po prostu normalnych.

Podręczniki Teresy Król do przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie budziły kontrowersje. Środowiska liberalne twierdziły, że utrwalają szkodliwe stereotypy płci.

Moim zdaniem były pisane ze zdroworozsądkowego punktu widzenia. Sam minister Handke miał poglądy konserwatywno-liberalne, otaczał się ludźmi o podobnych poglądach. Kulisy jego odejścia z Ministerstwa Edukacji do dziś nie są do końca znane. Nie wykluczałbym działań Unii Wolności. Ale jest też inny trop – w niektórych kręgach AWS Mirosław Handke był typowany na nowego premiera. To było w momencie, gdy notowania AWS zaczęły spadać, rozpoczął się proces dekompozycji ugrupowania i zaczęto mówić o ewentualnej dymisji Jerzego Buzka. Wielu znaczących polityków z kręgów kierowniczych AWS chciało dokonać nowego otwarcia, którego warunkiem koniecznym było zastąpienie premiera Buzka inną osobą. Zatem nie wykluczam, choć nie mam na to żadnych dowodów, że Jerzy Buzek zdymisjonował ministra Handkego na wszelki wypadek, żeby pozbyć się ewentualnego konkurenta.

Jako szef gabinetu Handkego nie wiedział pan, jakie były rzeczywiste powody jego odejścia z rządu?

Rozmawiałem z nim i odniosłem wrażenie, że powody były polityczne, związane z procesami dekompozycji w AWS. Oficjalnie podał się zaś do dymisji z powodu sporu o pieniądze. Minister Handke był wizjonerem – proponował zakup gimbusów, salę gimnastyczną w każdej szkole, internet – a to wymagało nakładów. Pewne deklaracje ze strony Ministerstwa Finansów padły, a później nie zostały spełnione.

Od czego zaczęła się wewnętrzna dekompozycja AWS?

To był długi proces, który zaczął się niemal natychmiast po wyborach. Posłów, którzy weszli do Sejmu z list AWS, było 201, a już po drugim posiedzeniu klub opuścił Ludwik Dorn, znaczący polityk, bliski współpracownik braci Kaczyńskich. Później były kolejne odejścia: poseł Jan Łopuszański, grupa posłów skupiona wokół Adama Słomki, lidera KPN – Obóz Patriotyczny, w lipcu poza AWS znalazły się osoby związane ze środowiskiem Radia Maryja: Halina Nowina Konopka, Anna Sobecka, Witold Tomczak itd. A to był ciągle rok 1998. Zatem w ciągu niespełna roku od wyborów klub skurczył się do 187 posłów.

Jednak w pewnym momencie ten proces pełzającej erozji mocno przyspieszył. Dlaczego?

Przełomowym momentem było podjęcie przez Solidarność decyzji o opuszczeniu AWS. Emanacją polityczną Solidarności miał być Ruch Społeczny AWS. Jednak w momencie, gdy zabrakło tego fundamentu, na którym zbudowana była AWS, wszystko się rozpadło. Na dodatek przed wyborami prezydenckimi w 2000 roku pojawiły się różne pomysły, jak wyłonić kandydata do walki o ten urząd. Pojawiła się m.in. koncepcja przeprowadzenia prawyborów. Solidarność i Marian Krzaklewski bardzo mocno odrzucili tę możliwość, bo uderzała w konstrukcję AWS. A wspierało ten pomysł m.in. Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe. Ostatecznie od tego pomysłu odstąpiono.

Krzaklewski sam wystartował w tych wyborach, co nie skończyło się dla niego pomyślnie. Przegrał nie tylko z urzędującym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, ale też z Andrzejem Olechowskim.

Moim zdaniem jako lider AWS musiał podjąć to wyzwanie. Ale długo się zastanawiał, być może nazbyt długo. Poza tym nie uzyskał w tamtej kampanii wsparcia całego środowiska AWS w takim zakresie, w jakim mógł oczekiwać. Znaczące kręgi AWS zachowały się biernie. W rezultacie spełniło się życzenie przeciwników Mariana Krzaklewskiego wewnątrz AWS, że najlepiej byłoby, aby te wybory przegrał. Szkoda, bo jego program był bardzo sensowny, zbliżony do tego, który dziś realizuje PiS. Hasłem wyborczym Krzaklewskiego była „Bezpieczna przyszłość. Rodzina na swoim", w czym mieściła się m.in. idea uwłaszczenia. Jestem przekonany, że Marian Krzaklewski wiedział, iż jego przegrana będzie oznaczała koniec AWS, stąd jego wahania.

Czy bilans rządów AWS uważa pan za pozytywny?

Tak. Klub zgłosił ponad 200 inicjatyw ustawodawczych, a musiał je uzgadniać z koalicjantem. Na dodatek miał przeciwko sobie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który zawetował aż 28 ustaw i tylko raz, przy ustawie o IPN, Sejm zdołał uchylić jego weto. Kwaśniewski zawetował m.in. dobrą ustawę reprywatyzacyjną, która – gdyby weszła w życie – pewnie zapobiegłaby różnym patologiom reprywatyzacyjnym.

Pamiętam, że jednym ze wstrząsów dla AWS była wojna w rządzie między wicepremierem Januszem Tomaszewskim, ministrem spraw wewnętrznych, a szefem KPRM Wiesławem Walendziakiem, która zakończyła się zarzutem o współpracę z SB pod adresem Tomaszewskiego.

Ten konflikt był szerszy. Janusz Tomaszewski nazywany był superkanclerzem nie tylko dlatego, że był wpływowym działaczem Solidarności i szefem MSW, ale również z tego powodu, że zbudował wokół siebie środowisko zwane „spółdzielnią". Jego głównym oponentem i tym, który dostrzegał zagrożenia ze strony tej grupy, był Jarosław Kaczyński i jego Porozumienie Centrum. Wokół PC gromadziła się pewna grupa ludzi którzy uważali, że trzeba wykluczyć Janusza Tomaszewskiego z AWS. W takiej atmosferze pojawiły się zarzuty o współpracę z SB.

Media informowały, że premier Buzek nakazał Tomaszewskiemu udanie się do rzecznika interesu publicznego Bogusława Nizieńskiego w celu ustalenia, czy są na niego papiery w IPN.

Dokładnie. Choć wydaje mi się, że premierowi Buzkowi bliżej było do grupy Tomaszewskiego. Ale po drugiej stronie był Marian Krzaklewski, któremu bliżej było do oponentów Janusza Tomaszewskiego.

Krzaklewski obawiał się, że Tomaszewski z powodu swojej pozycji w rządzie za bardzo urośnie w siłę i zagrozi jego przywództwu w Solidarności?

Bardzo możliwe. Tomaszewski cieszył się ogromną popularnością, poza tym był uważany za człowieka komunikatywnego, niezadufanego w sobie, w odróżnieniu od wykreowanego przez przeciwników Krzaklewskiego wizerunku szefa Solidarności. Krzaklewskiemu zarzucano bufonowatość, określano go mianem „Benito" albo „Duce" [od Benita Mussoliniego – red.]. To były działania czarnego PR. Krzaklewski w bezpośrednich kontaktach nie miał tych cech, które mu przypisywano. Tak czy inaczej Tomaszewski budował swoje zaplecze, co nie mogło się podobać Krzaklewskiemu.

Przystąpił pan do RS AWS, czyli tej nowej partii, która miała być polityczną emanacją Solidarności?

Tak. Moja partia Prawica Narodowa przystąpiła do tej koalicji, choć decyzja była dość trudna.

Dlaczego trudna?

Dlatego, że od początku lat 90. działałem na rzecz budowy partii narodowej wzorowanej na partiach prawicy narodowej w Europie. Pewnym wzorem był dla mnie Front Narodowy Jean- -Marie Le Pena, który co prawda miał fatalną opinię w prasie liberalno-lewicowej, ale odpowiadał nam ideowo. Chcieliśmy nawet zaprosić Jean-Marie Le Pena do Warszawy. Na nasze zaproszenie gościł w Polsce Bruno Gollnisch, osoba nr 2 we Froncie Narodowym. Zorganizowaliśmy mu spotkanie na Uniwersytecie Warszawskim 13 października 1995 roku.

Dokładnie zapamiętał pan tę datę.

Owszem, bo wykład naszego gościa na temat „Europa Ojczyzn a Maastricht" na Wydziale Filozofii UW zakończył się bitwą z lewicową bojówką, która postanowiła zablokować „spotkanie faszystów". Nie ukrywam, że Prawica Narodowa była przeciwna wejściu Polski do Unii Europejskiej, ale to nie znaczy, że byliśmy faszystami. Agresja lewicowców nas zaskoczyła. Nie byliśmy przygotowani na konfrontację fizyczną. Wydział Filozofii został wtedy zdemolowany – zniszczono drzwi i ławy, powybijano okna, zniszczono portiernię. Korporanci, którzy byli w naszej grupie porządkowej, odparli atak przy pomocy gaśnicy.

Czy Bruno Gollnisch nie miał na swoim koncie wypowiedzi podważających Holokaust?

W tamtym czasie nie. Natomiast takie zarzuty pojawiały się pod adresem Le Pena. Podobno miał użyć takiego sformułowania, że Holokaust to drobiazg w porównaniu z innymi wydarzeniami. To oczywiście fatalne sformułowanie.

A dlaczego był pan przeciwny wejściu Polski do UE?

Z powodu zagrożenia tożsamościowo- -kulturowego. Przewidywałem, że procesy, które dotykają Zachód, dotrą również do Polski. Uważałem, że trzeba chronić cywilizację łacińską. Przewidywałem, że jednym z największych problemów Polski w przyszłości będą imigranci – najpierw ze Wschodu, a później z Afryki. I nadal to zagrożenie widzę, choć ma ono nie tylko wymiar inwazji imigrantów, których Unia Europejska nawet nie starała się zatrzymać.

Unia płaci potężne pieniądze Turcji, żeby zatrzymywała uchodźców z Afryki u siebie.

Ale klasa polityczna Zachodu jest zainfekowana lewackimi ideami. Od lat 60. wyznawała dogmat społeczeństwa wielokulturowego. Może teraz nastąpiła pewna refleksja i zmiana tego samobójczego kursu. Problem imigrantów nie jest najważniejszy, tylko odejście od podstawowych wartości cywilizacji zachodniej – zachowania suwerenności państwowej, tożsamości narodowej, wartości chrześcijańskich. To jest też pytanie, czy Unia Europejska ma być wspólnotą suwerennych państw czy jednym superpaństwem. Moim zdaniem ten drugi model jest po prostu utopią.

Rozumiem, że przystępując do RS AWS, nie mógł pan realizować swojej idei budowy prawicy narodowej?

No właśnie. Przystąpienie do RS AWS oznaczało pożegnanie z tymi planami.

Dlaczego zdecydowaliście się na start do Sejmu w formule koalicji, podwyższając sobie próg wyborczy do 8 proc.?

Toczyły się dyskusje na ten temat. Osobiście byłem przeciwny koalicji, bo w przeszłości należałem do ZChN, gdy przegrało ono wybory w 1993 roku, startując do Sejmu w formule koalicyjnej. A miałem wtedy wysokie miejsce na liście krajowej i gdybyśmy przekroczyli próg wyborczy, to na pewno wszedłbym do Sejmu. Decyzję o zawiązaniu formalnej koalicji podjął wtedy prof. Wiesław Chrzanowski, lider ZChN, wbrew decyzji komitetu politycznego, a po rozmowie z biskupem Gocłowskim. Wtedy nie przekroczyliśmy progu wyborczego i w 2001 roku też nie. Sondaże wskazywały na to, że możemy przegrać, bo oscylowały w okolicach 6 proc., jednak dominowało u nas przeświadczenie, że są zaniżone.

Jakie były nastroje w tamtej kampanii wśród wyborców AWS?

Kapitulanckie. Koncepcja, która legła u podstaw budowy AWS, że nic nie powstanie na prawo od nas, skoro mamy ZChN, i nic nie powstanie po stronie liberalnej, skoro mamy SKL, jednak się nie sprawdziła. Po stronie liberalnej powstała Platforma Obywatelska, a na prawo od nas – Liga Polskich Rodzin. W kampanii widać było brak wiary w zwycięstwo. Poza tym siłą rzeczy była ona oparta na przekonywaniu do słuszności reform przeprowadzonych przez AWS. Tymczasem jeżeli w kampanii wyborczej nie wyjdzie się do przodu, nie przedstawi wizji przyszłej polityki, to jest się skazanym na niepowodzenie.

Po przegranych wyborach w 2001 roku nadal angażował się pan w rozmaite niszowe partie prawicowe.

Po przegranych wyborach RS AWS miałem pomysł powołania Republikańskiej Partii Społecznej, której głównym trzonem miały być konkretne postaci i wsparcie ze strony Mariana Krzaklewskiego. Ta koncepcja była omawiana przez prezydium Solidarności, ale po klęsce AWS związkowcy nie chcieli już wprost wiązać się z kolejną partią. Niemniej wsparcie indywidualne było – kilku szefów regionów zadeklarowało zaangażowanie. Marian Krzaklewski był na pierwszym zjeździe Republikańskiej Partii Społecznej. Oczywiście, to była próba budowania konserwatywno-społecznego ugrupowania, niestety, nieudana. Później prowadziliśmy rozmowy o jakimś połączeniu się z PiS, ale nie miałem do tego przekonania.

Poglądy narodowe nie cieszą się specjalną popularnością wśród polskich wyborców. Dlaczego uznał pan, że warto się pochylić akurat nad tą częścią sceny politycznej?

Przed wojną Stronnictwo Narodowe było najliczniejszą siłą polityczną – miało ponad 200 tys. członków. Skupiało elitę intelektualną Polski – profesorów, rektorów uczelni. Prześladowania ze strony Niemców i Sowietów sprawiły, że tamte elity zostały zniszczone. Spodziewałem się – być może naiwnie – że po 1989 roku w Polsce zostaną odtworzone te partie polityczne, które funkcjonowały przed wojną. Bywałem w Londynie, gdzie spotkałem się z przedstawicielami przedwojennej endecji, i uważałem, że trzeba doprowadzić do jej reaktywacji. Okazało się, że ten plan jest nierealny. Odbudowa myśli narodowej to jest bardzo długi proces. Tym bardziej że prawica narodowa, katolicka, jest w Europie zmarginalizowana.

Krzysztof Kawęcki – historyk, politolog, polityk, nauczyciel akademicki i publicysta, wiceminister edukacji narodowej w rządzie Jerzego Buzka. Lider prawicowych partii politycznych, m.in. jako prezes Prawicy Narodowej i Prawicy Rzeczypospolitej, a także wiceprezes Ruchu Prawdziwa Europa. W 2008 r. „za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej" został przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Plus Minus: Obserwatorzy sceny politycznej uważają, że Zjednoczoną Prawicę dotknęła choroba Akcji Wyborczej Solidarność. Frakcje zaczynają walczyć ze sobą i cała formacja może skończyć jak ona, czyli stracić władzę. Pracował pan w rządzie AWS i obserwował przemiany w niej zachodzące. Czy Zjednoczona Prawica rzeczywiście ma coś z AWS?

Nie da się tego porównać, bo inne były okoliczności tamtej koalicji. AWS skupiała kilkadziesiąt podmiotów. Ale widzę pewne podobieństwa – traktowanie polityki zbyt pragmatycznie, w kategoriach osobistych, odejście od zapowiedzi wyborczych. Jako prezes ugrupowania Prawica Narodowa byłem sygnatariuszem porozumienia, na mocy którego powstała Akcja Wyborcza Solidarność. To było 8 czerwca 1996 roku. Hegemonem w tamtej koalicji był związek zawodowy, ale do inicjatywy przystąpiła większość prawicowych formacji. Porozumienie podpisały wtedy 24 ugrupowania (później doszły jeszcze kolejne) i wszystkie akceptowały tę formułę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS