Moim zdaniem wrócą, choć nie wykluczam, że w letnich miesiącach będzie moda na uczestniczenie we mszach poza gmachem świątyni, na świeżym powietrzu. Ale ogromnie trudno jest przewidywać cokolwiek. Zastanawiam się, czy Polacy będą się domagali od rządzących, by np. wyczyścili tę stajnię Augiasza, jaką jest nasza służba zdrowia. Obecnie prawie 50 proc. Polaków wykłada z własnej kieszeni mniejsze lub większe pieniądze na prywatną służbę zdrowia. Gdy teraz zbiedniejemy, to być może pojawi się większy nacisk na publiczną służbę zdrowia i Polacy będą się domagali, by jej usługi były tak samo dostępne oraz na takim poziomie jak w prywatnej służbie zdrowia. Nie wiem, jak będą wyglądały roszczenia samych lekarzy i pielęgniarek po zakończeniu epidemii. Ta grupa ma własne przemyślenia wynikające z obecnej sytuacji. Wiedzą, jak dalece musieli się poświęcać, bez perspektywy finansowej rekompensaty. Tyle różnych spajających polskie społeczeństwo nici się porwie, że trudno powiedzieć, w którym momencie nastąpi trzęsienie ziemi.
Czyżby był pan przekonany, że do społecznego trzęsienia ziemi dojdzie?
Niewątpliwie. Ludzie znowu mogą zacząć wychodzić na ulicę, choć jeżeli prezydent Andrzej Duda zostanie wybrany na następną kadencję, to PiS będzie się mogło czuć kompletnie bezkarne.
Ale kryzys, który dopadł nas na przełomie wieków i zaowocował owym 20-procentowym bezrobociem, nie wywołał wielkiego wybuchu społecznego. Co wtedy było wentylem, przez który uszła społeczna frustracja?
Na horyzoncie było już przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i niewątpliwie ludzie liczyli, że dzięki temu ich sytuacja się polepszy. Raz jeszcze wrócę do różnic między obecnym wirusowym kryzysem gospodarczym a kryzysami z lat 90. i z przełomu wieku. Na początku lat 90. większość Polaków była przekonana, że w tej ich wsi jest albo będzie bardzo sprawny sołtys, który wszystko pozałatwia. Wyjście z tamtego kryzysu zależało bowiem od ludzi, a nie innych czynników. Dlatego Polacy często zmieniali rządy – solidarnościowe na postkomunistyczne i odwrotnie. Szukali tego najlepszego sołtysa. Gdy mieliśmy perspektywę przystąpienia do Unii Europejskiej, Polacy uznali, że wezmą sobie sołtysa stamtąd, bo się już sprawdził. I teraz on będzie im urządzał życie. Różnym grupom społecznym przyświecały nadzieje na polepszenie ich osobistej sytuacji – na poprawę rynku pracy, standardu życia, na wzrost płac. Teraz nie ma takiej nadziei. Nie ma się do kogo zwrócić, bo ani Donald Trump, ani Boris Johnson, ani minister Łukasz Szumowski czy premier Mateusz Morawiecki, żaden z nich nie jest takim dobrym sołtysem. W związku z tym czarne scenariusze na przyszłość, obawy o własną sytuację albo związane z przyszłością dzieci są zdecydowanie bardziej nasilone niż na początku lat 90. czy w pierwszych latach XXI wieku.
Zatem gdy rządzący mówią: „nie wiadomo, kiedy się to skończy", to robią źle? Może powinni określić jakiś horyzont i dać ludziom nadzieję.
Moim zdaniem dawanie fałszywej nadziei jest gorsze niż trzymanie ludzi w niepewności. Zresztą ludzie by nie uwierzyli, gdyby premier, operując datami, ogłosił, kiedy zachorowania przestaną rosnąć i kiedy uwolni poszczególne sektory gospodarki. Wiedzą, że nie ma tego sołtysa, który to wszystko za nas załatwi.
Prezydent Andrzej Duda przekonywał ostatnio, że epidemia pokazała jak trafny był program 500+, bo jeżeli ludzie tracą dochody z powodu zamrożenia gospodarki, to przynajmniej pozostaje im to świadczenie.
Sądzę, że jeżeli ktoś zarabiał 4 tys. zł i dostawał 1 tys. zł na dzieci, to jeżeli straci tysiąc z pensji i będzie miał tyle samo pieniędzy co przed programem 500+, to złość na utratę dochodów będzie dużo większa, niż była radość z programu 500+. Ludzie bardziej patrzą na to, co tracą, niż na to, co im pozostaje.
A czy polskie społeczeństwo się zmieni pod wpływem doświadczeń związanych z epidemią?
To możliwe. Największe zmiany społeczne zaszły w Polsce w pierwszej połowie lat 90., mniej więcej do 1997 roku, czyli do końcówki pierwszych rządów SLD–PSL – w okresie transformacji gospodarczej i ustrojowej. Później takich istotnych zmian nie było, bo cały czas gospodarka szła do góry, z małą zapaścią na przełomie wieków. Ale teraz, po raz pierwszy od 1993 roku, w Polsce zagości recesja. To jest ogromne wyzwanie dla większości Polaków i dla rządzących, czy poradzą sobie w tej sytuacji. Unia Europejska jest dokładnie w takiej samej sytuacji jak Polska, więc z tamtej strony nie należy wypatrywać pomocy. Co więcej, nie można liczyć, że przed bezrobociem uratuje nas kolejna fala emigracji. W 2004 roku po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu rynku pracy w Wielkiej Brytanii wszyscy którzy emigrowali, znajdowali zatrudnienie. Teraz będziemy mieli do czynienia z ostrą selekcją, której będą dokonywać kraje przyjmujące pracowników. Pozwolenia na pracę będą dostawać ci, którzy z punktu widzenia gospodarek są najbardziej pożądani i których na lokalnym rynku brakuje.
Co się stanie z Unią, jeżeli zostanie zablokowany swobodny przepływ ludzi i usług, co jest przecież główną ideą Wspólnoty?
Moim zdaniem tendencje nacjonalistyczne i stopniowe zamykanie rynków będą konsekwencjami pandemii i spodziewam się, że w pierwszej kolejności zaobserwujemy to w krajach atrakcyjnych pod względem płac – czyli w Niemczech czy Francji. Być może kiedyś ten swobodny przepływ pracowników zostanie odblokowany, ale w najbliższym czasie się tego nie spodziewam. Moim zdaniem kryzys jest zapowiedzią zmiany zasad globalizacji – nie tylko w ramach Unii Europejskiej, ale w wymiarze ogólnoświatowym. Część koncernów pozostanie w Chinach, bo po pierwsze koszty produkcji są tam niskie, a po drugie to jest olbrzymi rynek zbytu. Ale spora część firm przyswoi sobie hasło patriotyzmu ekonomicznego i wróci z produkcją do krajów macierzystych. Globalizacja w postaci wolnej amerykanki się skończy.
A co z kontrolą? Niektórzy komentatorzy wieszczą, że epidemia odejdzie, a wszechobecna kontrola – aplikacje lokalizacyjne w telefonach komórkowych, system rozpoznawania tworzy – pozostanie z nami na zawsze.
Kontrola jest cechą naszych czasów. System Pegasus, czyli izraelskie oprogramowanie do inwigilacji ludzi, został przez Polskę zakupiony jeszcze przed epidemią. Tyle że przy okazji epidemii można otwarcie mówić – będziemy śledzić tych, którzy powinni przebywać w kwarantannie. Bez tego rządzący nie mieliby odwagi ogłosić, że tysiące Polaków jest nadzorowanych.
—rozmawiała Eliza Olczyk
(dziennikarka tygodnika „Wprost")
Janusz Czapiński – psycholog społeczny, doktor habilitowany nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Jest wieloletnim kierownikiem badań panelowych „Diagnoza Społeczna", projektu zajmującego się od 2000 roku analizą warunków i jakości życia Polaków.