Populiści czytają Fromma

Po 80 latach od opublikowania „Ucieczka od wolności" Ericha Fromma nic nie straciła na swej aktualności. Osobnicy autorytarni mają się świetnie. Nie brakuje polityków, którzy cynicznie wykorzystają ich zagubienie i lęki. A dzieło Fromma z przestrogi stało się dla nich podręcznikiem.

Publikacja: 11.06.2021 10:00

Populiści czytają Fromma

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Wciąż zachwycam się faktem, kiedy dzieła filozoficzne trafiają do popkultury. Standard wytyczyli „Starsi Panowie" rewelacyjnym „Mambo Spinoza", a Kazik na Żywo w pieśni „Las Maquinas de la Muerte" odwołał się do „Ucieczki od wolności" Ericha Fromma. Obawiam się jednak, że nie zwiększyło to popularności tego dzieła.

Również w kalendarium najważniejszych wydarzeń 1941 roku z pewnością nie znajdziemy informacji o publikacji tej niewątpliwie jednej z najważniejszych książek XX wieku. Jest to rok, kiedy wydawało się, że świat bezpowrotnie pogrąży się w nazistowskim, faszystowskim szaleństwie. Pod koniec 1941 r. czołgiści Guderiana w lornetkach widzą Moskwę. Anglicy przegrywają bitwę o Grecję, a Afrika Korps zaczyna zwycięski rajd po Afryce Północnej. W grudniu sojusznik Hitlera topi flotę USA w Pearl Harbor. Fromm dokładnie wyjaśnia, dlaczego Niemcy w 1941 r. znaleźli się pod Moskwą i Stalingradem. Sam autor, związany ze „szkołą frankfurcką", jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy (1932) wyjeżdża do USA. Współpracuje tam m.in. z Amerykańskim Instytutem Psychoanalitycznym.

Gdy przypomina się dzieło Fromma, nie chodzi o prostackie porównania do bieżącej sytuacji politycznej w Polsce, choć pokusa jest wielka. W gruncie rzeczy chodzi o potwierdzenie smutnej tezy, że pomimo wnikliwych analiz powstawania systemów autorytarnych historia wciąż się powtarza. W 100-lecie urodzin Stanisława Lema warto przypomnieć jego błyskotliwe stwierdzenie: „Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta". Oczywiście, ta pretensja dotyczy przede wszystkim polityków strony liberalno-demokratycznej. Patrząc na wydarzenia w krajach autorytarnych, wydaje się, że despoci chyba potraktowali dzieło Fromma jak podręcznik.

Złowieszczym banałem będzie stwierdzenie, że po 80 latach „Ucieczka od wolności" nic nie straciła na swej aktualności. Opisana przez Fromma osobowość autorytarna ma się wyjątkowo dobrze w XXI w. – wystarczy wspomnieć minioną kadencję Donalda Trumpa, niestety skutecznie przeprowadzony brexit, zwycięstwo populistów w Polsce, na Węgrzech, Turcji czy sukces kuriozalnych polityków pokroju Bolsonaro w Brazylii czy Duterte na Filipinach.

Osobnicy autorytarni mają się świetnie i nie brakuje polityków, którzy cynicznie wykorzystają ich zagubienie i lęki. Jak pisze Fromm, osobnik autorytarny może cierpieć głód i ucisk, lecz nie cierpi najgorszej z mąk – zupełnego osamotnienia i zwątpienia. Fromm przy opisie charakteru autorytarnego sięga po pojęcia z psychoanalizy Freuda, wskazując sadomasochizm jako część struktury charakteru autorytarnego.

O ile jednak 80 lat temu procesy powstawania politycznych systemów autorytarnych były novum dla badaczy, nieznane były skutki ich wprowadzenia, o tyle w XXI wieku mamy inne zjawisko polegające na odrzucaniu wiedzy. Wiemy, dlaczego pewne procesy zachodzą, znamy ich skutki, mimo to postępujemy wbrew tej wiedzy. „Precz z ekspertami", że zacytuję jedno z haseł zwolenników brexitu.

Właśnie opisanie kategorii charakteru autorytarnego stanowi najważniejszą tezę opracowania Fromma.

Fascynacja władzą

Najważniejsza cecha typu autorytarnego czy, inaczej, sadomasochistycznego to stosunek do autorytetu. Podziwia go i skłonny byłby mu ulec, ale jednocześnie sam chciałby być autorytetem i podporządkować sobie innych. Często polega to na tłumieniu początkowej nienawiści i zastąpieniu jej uczuciem ślepej admiracji, co ma doprowadzić do złagodzenia uczucia poniżenia. „Jeżeli osobnik władający mną jest tak znakomity lub doskonały, nie powinienem wstydzić się posłuszeństwa. Siła władzy, osoby czy też instytucji wywołuje w nim automatycznie miłość, podziw i gotowość do podporządkowania się. Władza fascynuje, nie dla szczególnych wartości, ale dlatego, że jest władzą. I tak jak automatycznie wywołuje miłość, tak ludzie pozbawieni władzy automatycznie wywołują pogardę. Sam widok osoby bezsilnej budzi w nim chęć atakowania, dominacji, poniżania. Podczas gdy człowieka o odmiennym typie charakteru przeraża myśl o atakowaniu bezbronnego, autorytarny charakter czuje się tym bardziej pobudzony, im bardziej bezbronna jest jego ofiara".

Brak władzy oznacza zawsze winę. Jeśli autorytet, w który się wierzyło, zdradza oznaki słabości, miłość i szacunek przekształcają się w pogardę i nienawiść. Charakterystyczna dla populistów XX i początku XXI w. jest silna emocjonalność. Nieumiarkowanie w posługiwaniu się narzędziami wywołującymi gwałtowne emocje. Kulturowo należałoby to określić jako egzaltację (np. minister Przemysław Czarnek, który koniecznie musiał odwiedzić babcię w czasie pandemii, czy Jacek Kurski składający wraz z nowo poślubioną małżonką kwiaty na grobie Lecha Kaczyńskiego).

Fromm uważa emocjonalność charakteru autorytarnego za cechę determinującą wobec życia. Charakter autorytarny lubi warunki ograniczające ludzką wolność, lubi poddawać się losowi. Od jego pozycji społecznej zależy, co jest losem. Emocjonalność często zastępuje kompetencje kulturowe niezbędne, aby zrozumieć mechanizmy otaczającego świata. Deficyty intelektualne zastępowane są silną ekspresją emocjonalną. Na marginesie ciekawe, że im mniej ma się do powiedzenia, tym mówi się głośniej.

„Autorytarny charakter wielbi przeszłość. Co było, zawsze będzie wieczne. Chcieć czegoś albo pracować w imię tego, czego jeszcze nie było, jest zbrodnią albo szaleństwem. Cud tworzenia leży poza jego zasięgiem emocjonalnym".

Syntetyczny opis charakteru autorytarnego zaproponował Theodor W. Adorno, wskazując charakterystyczne cechy zwane później syndromem Adorna:

– konwencjonalizm, mocne przywiązanie do drobnomieszczańskiego systemu wartości,

– autorytarna podległość i brak krytycyzmu wobec autorytetów własnej grupy społecznej,

– agresywne wyszukiwanie autorytetu, tendencja do wyszukiwania ludzi naruszających wartości konwencjonalne,

– wiara w przesądy i myślenie stereotypami, przekonanie, że tajemnicze siły kierują losem jednostek,

– dążenie do siły i brutalności, identyfikacja z figurami reprezentującymi te cechy,

– projekcja własnych popędów na świat zewnętrzny.

Nieszczęsny dar wolności

Według Fromma człowiek współczesny, uwolniony od więzów religijnych, klasowych i politycznych krępujących wolność od średniowiecza, czuje się zagubiony i nie jest w stanie odnaleźć się w świecie z jego niezliczonymi bodźcami, atakującymi ludzkie zmysły. Już w 1941 r. Fromm tak opisywał „styl epoki": „Ogrom miast, w których człowiek się gubi, budowle wysokie jak góry, bezustanne bombardowanie dźwiękami radia, wielkie nagłówki, które zmieniają się trzy razy dziennie, uniemożliwiając wybór rzeczy naprawdę ważnych, widowiska, w których setka dziewcząt z precyzją zegarka demonstruje zdolność wyeliminowania indywidualności i funkcjonowania jak potężna, a sprawna maszyna, bijący rytm jazzu – wszystko to i wiele innych zjawisk stanowi odbicie systemu, gdzie jednostka staje twarzą w twarz z bezmiernym ogromem, wobec którego jest tylko drobną cząstką. Jedyne, co może zrobić, to wpaść w rytm, podobnie jak maszerujący żołnierz albo robotnik przy taśmie. Może działać, ale poczucie niezależności i znaczenia gdzieś przepadło. Popularność filmów o Mickey Mouse świadczy wymownie o tym, jak dalece przeciętnego Amerykanina przenika to poczucie lęku i braku znaczenia. Powtarza się tam zawsze jeden temat w wielu wariantach – ktoś bardzo malutki bywa prześladowany i zagrożony przez kogoś bardzo potężnego, grożącego małemu zabiciem i pożarciem. Maleństwo ucieka i na koniec udaje mu się wydostać z opresji albo nawet dać łupnia prześladowcy. Publiczność nie byłaby skłonna oglądać bez końca różnych odmian tego samego tematu, gdyby nie dotykał on czegoś bardzo zbliżonego do jej przeżyć emocjonalnych".

Trudno nie uśmiechnąć się pod nosem na opis Fromma sprzed 80 lat, gdy świat nie znał jeszcze mediów społecznościowych. Wystarczy wskazać, że tylko Facebook ma 2,4 miliarda użytkowników miesięcznie, z czego 1,59 miliarda korzysta z serwisu każdego dnia. Wydaje się, że w porównaniu z opisem Fromma stopień zagubienia jednostki może być nie mniejszy niż 80 lat temu. Również opisanie Myszki Miki jako idola charakterów autorytarnych może budzić sprzeciw fanów tej sympatycznej postaci, do których zalicza się również piszący te słowa.

Brak kompetencji kulturowych w sytuacji zalewu informacjami według Fromma prowadzi z jednej strony do sceptycyzmu i cynizmu wobec wszystkiego, co zostało powiedziane lub napisane, z drugiej do dziecinnej wiary we wszystko, co powiedziały autorytety.

W poszukiwaniu własnego „ja"

Nadzieją dla zagubionych, wyizolowanych jednostek dźwigających nieznośny dar wolności jest magiczny pomocnik. To kolejna ważna instytucja opisana przez Ericha Fromma. Najczęściej jest nią osoba lub instytucja reprezentująca władzę. Wszystko, co charaktery autorytarne robią, czują, myślą, odwołuje się do władzy. „Oczekują od władzy ochrony, pragną, żeby roztaczała nad nimi opiekę, czynią władzę odpowiedzialną za wszystko, cokolwiek miałoby wyniknąć z ich własnych poczynań. Nie istnieje żadne określone wyobrażenie, które kojarzyłoby się z taką władzą, jednak realne osoby, biorąc na siebie rolę magicznego pomocnika, zostają przez charaktery autorytarne wyposażone we właściwości magiczne. Innymi słowy ma się nadzieję, że wszystko, czego się od życia oczekuje, otrzyma się od magicznego pomocnika bez osobistej inicjatywy".

Syndrom ucieczki od wolności znakomicie opisał Dostojewski w „Braciach Karamazow": „nie ma już bardziej naglącej potrzeby niż znalezienie kogoś, komu mogłaby możliwie jak najszybciej oddać ów dar wolności, z którym się nieszczęsna ludzka istota urodziła".

W końcowej części „Ucieczki do wolności" autor zawiera apel dotyczący obrony demokracji. Zwycięstwo wolności możliwe będzie w przypadku przeobrażenia demokracji w społeczeństwo, w którym jednostka, jej rozwój i szczęście będą głównym dążeniem i celem kultury, w którym życie nie będzie potrzebowało usprawiedliwienia w postaci sukcesu ani w żadnej innej postaci, w którym jednostka nie będzie podporządkowana ani nie będzie przedmiotem manipulacji żadnej siły zewnętrznej, czy będzie nią państwo, czy aparat ekonomiczny.

Jeśli człowiek będzie mógł zrealizować swoje „ja", zniknie przyczyna jego aspołecznych popędów. Fromm określa to pojęciem dwóch satysfakcji. Tej materialnej i psychologicznej. Ale czy satysfakcja psychologiczna oznacza zawsze uczucia wzniosłe? Czy może to być satysfakcja z poniżenia elit? Może jest to obietnica wywyższenia bez konieczności ciężkiej pracy i podnoszenia swoich kompetencji, a jedynie poprzez założenie brunatnej koszuli czy czerwonej opaski i dołączenie do kolumny marszowej podobnych osobników, którym wmówiono, że są untermensch czy przodującą siłą w historii świata?

Siła narracji

Takie emocje to nic innego niż figury kulturowe. W swojej analizie Fromm wielokrotnie wskazuje na kulturę jako najważniejsze ze zjawisk. Przecież ideologia nazizmu czy komunizmu to nic innego jak „opowieść", „narracja". Jesteśmy narodem nadludzi, więc wszystko nam się należy. Mamy prawo podbić cały świat i eksterminować podludzi.

Czy w wydaniu bolszewickim to klasa przodująca, wobec zaznanych krzywd, ma prawo do likwidacji klasy wyzyskiwaczy i zrównania wszystkich – zawsze w niedostatku i biedzie? Jednak te opowieści, mimo że utopijne i niebezpieczne, są atrakcyjne. Tłumaczą prosto złożone zjawiska i wskazują winnych. Każdy najbardziej wredny półgłówek zrozumie, że jest nadczłowiekiem czy przedstawicielem klasy przodującej i „mu się należy". To jest przewaga systemów autorytarnych nad demokracją, której brak takiej „narracji".

Demokracja liberalna ma bowiem do zaproponowania cały zestaw tzw. praw człowieka, które trudno ubrać w atrakcyjną kulturalnie narrację. Odnoszę wrażenie, że dla większości populacji są to figury nic nieznaczące. Po co wolność słowa, skoro nie ma się nic do powiedzenie, po co wolność wyboru, skoro elektorat nie odróżnia chrześcijańskiej demokracji od socjaldemokracji, po co wolność prasy, skoro nic się nie czyta?

Jedyna kulturowa opowieść, która jest związana z demokracją, a szczególnie z towarzyszącym jej systemem gospodarczym, to słynny cytat Gordona Gekko z filmu „Wall Street" – „Chciwość jest dobra". I taka narracja towarzyszyła transformacji w momencie klęski imperium komunistycznego. Fromm opisuje to jako „ciasne egoistyczne dążenie do własnej korzyści". Najważniejszą nauką stała się ekonomia. Nawet pojawiły się elementy metafizyczne przynależne religiom. „Niewidzialna ręka rynku" to jedna z takich figur. Niestety, nie była to ekonomia z czasów Smitha, gdy była częścią filozofii, lecz bliżej jej do rachunkowości.

Kultura jest winna. Obrzydzała demokrację. „Mogę być bandytą. Politykiem nie" – jak mówił Franz Maurer w „Psach", a publiczność w kinach odpowiadała gromkim rechotem. I tak doszliśmy do momentu, gdy dla ogromnej rzeszy polskich wyborców pogląd na demokrację i całe wychowanie obywatelskie sprowadza się do stwierdzenia: „ci kradną, ale się dzielą. Tamci kradli, ale nic ludowi nie dali".

Jednak największe wrażenie, w mojej ocenie, robi następujące stwierdzenie Fromma: „Pragnienie wolności można stłumić, może ono zniknąć ze świadomości jednostki. (...) Podobnie można stłumić dążenie do sprawiedliwości i prawdy".

W filmie Luisa Bunuela „Widmo wolności" (1974) punktem wyjścia jest wzorowana na słynnym obrazie Goi scena rozstrzelania w 1808 r. hiszpańskich powstańców (krzyczących w trakcie egzekucji: „Precz z wolnością"...) przez żołnierzy francuskiej armii Bonapartego niosącym przez Europę hasła: „Wolność, równość, braterstwo".

Tłumienie pragnienia wolności to przecież nic innego jak totalitarne tworzenie nowego człowieka. W roku 2021 trudno nie nabrać wątpliwości, czy eksperyment powołujący do życia homo sovieticusa jednak się nie udał? Ci, którzy otrzymali wolność w momencie, gdy Fukuyama wieszczył koniec historii, są tą wolnością rozczarowani i chętnie ją sprzedadzą za niewielką cenę. Opisane przez Fromma poczucie bezsilności i izolacji ma się świetnie. A przecież bezsilność to nic innego jak zagubienie w świecie. Niezrozumienie procesów determinujących życie z braku kompetencji kulturowych. A przecież tak łatwo uzbroić bezsilnego, wystarczy na serio potraktować kulturę i edukację. Rację ma Denis Dutton w „Instynkcie sztuki", kiedy przypomina, że opowieści ludzi pierwotnych snute przy ognisku były niczym innym jak wyposażeniem w niezbędną wiedzę, która pozwoliła słabemu homo sapiens zawładnąć Ziemią. Czy Yuval Noah Harrari, który z kolei wskazuje na język i abstrakcyjne opowieści przekazywane za jego pomocą (z istotną rolą plotki jako ważnego czynnika budowania wspólnoty), odpowiadające za sukces cywilizacyjny człowieka.

Przecież kultura to „zbiorowa mądrość" – supermózg, w którym znajdziemy wszystkie możliwe scenariusze ludzkich zachowań wynikające z biologii i ewolucji. Podobno jedynie dzieła Szekspira wyczerpują wszystkie scenariusze, które tylko mogą być modyfikowane, ale nikt nic nowego już nie wymyśli.

Demokracja to bardzo trudny system. Trzeba podejmować decyzje w oparciu o swoją wiedzę i kompetencje, a co najgorsze, ponosić konsekwencje wyborów. My nieliczni, dla których wolność coś znaczy, przygotujmy się do buntu i obrony wyszydzanych i deptanych wartości demokratycznych, albowiem wydaje się, że politycy populistyczni, tak liczni i popularni, na początku XXI w. potraktowali dzieło Fromma jako instruktaż zamordyzmu. Na nic się zdały opublikowane 10 lat później „Korzenie totalitaryzmu" Hannah Arendt. Ciąg dalszy opowieści o autorytaryzmach nastąpi. ©?

Autor jest prawnikiem, dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi, byłym prezesem Narodowego Centrum Kultury

Takie emocje to nic innego niż figury kulturowe. W swojej analizie Fromm wielokrotnie wskazuje na kulturę jako najważniejsze ze zjawisk. Przecież ideologia nazizmu czy komunizmu to nic innego jak „opowieść", „narracja". Jesteśmy narodem nadludzi, więc wszystko nam się należy. Mamy prawo podbić cały świat i eksterminować podludzi.

Czy w wydaniu bolszewickim to klasa przodująca, wobec zaznanych krzywd, ma prawo do likwidacji klasy wyzyskiwaczy i zrównania wszystkich – zawsze w niedostatku i biedzie? Jednak te opowieści, mimo że utopijne i niebezpieczne, są atrakcyjne. Tłumaczą prosto złożone zjawiska i wskazują winnych. Każdy najbardziej wredny półgłówek zrozumie, że jest nadczłowiekiem czy przedstawicielem klasy przodującej i „mu się należy". To jest przewaga systemów autorytarnych nad demokracją, której brak takiej „narracji".

Demokracja liberalna ma bowiem do zaproponowania cały zestaw tzw. praw człowieka, które trudno ubrać w atrakcyjną kulturalnie narrację. Odnoszę wrażenie, że dla większości populacji są to figury nic nieznaczące. Po co wolność słowa, skoro nie ma się nic do powiedzenie, po co wolność wyboru, skoro elektorat nie odróżnia chrześcijańskiej demokracji od socjaldemokracji, po co wolność prasy, skoro nic się nie czyta?

Jedyna kulturowa opowieść, która jest związana z demokracją, a szczególnie z towarzyszącym jej systemem gospodarczym, to słynny cytat Gordona Gekko z filmu „Wall Street" – „Chciwość jest dobra". I taka narracja towarzyszyła transformacji w momencie klęski imperium komunistycznego. Fromm opisuje to jako „ciasne egoistyczne dążenie do własnej korzyści". Najważniejszą nauką stała się ekonomia. Nawet pojawiły się elementy metafizyczne przynależne religiom. „Niewidzialna ręka rynku" to jedna z takich figur. Niestety, nie była to ekonomia z czasów Smitha, gdy była częścią filozofii, lecz bliżej jej do rachunkowości.

Kultura jest winna. Obrzydzała demokrację. „Mogę być bandytą. Politykiem nie" – jak mówił Franz Maurer w „Psach", a publiczność w kinach odpowiadała gromkim rechotem. I tak doszliśmy do momentu, gdy dla ogromnej rzeszy polskich wyborców pogląd na demokrację i całe wychowanie obywatelskie sprowadza się do stwierdzenia: „ci kradną, ale się dzielą. Tamci kradli, ale nic ludowi nie dali".

Jednak największe wrażenie, w mojej ocenie, robi następujące stwierdzenie Fromma: „Pragnienie wolności można stłumić, może ono zniknąć ze świadomości jednostki. (...) Podobnie można stłumić dążenie do sprawiedliwości i prawdy".

W filmie Luisa Bunuela „Widmo wolności" (1974) punktem wyjścia jest wzorowana na słynnym obrazie Goi scena rozstrzelania w 1808 r. hiszpańskich powstańców (krzyczących w trakcie egzekucji: „Precz z wolnością"...) przez żołnierzy francuskiej armii Bonapartego niosącym przez Europę hasła: „Wolność, równość, braterstwo".

Tłumienie pragnienia wolności to przecież nic innego jak totalitarne tworzenie nowego człowieka. W roku 2021 trudno nie nabrać wątpliwości, czy eksperyment powołujący do życia homo sovieticusa jednak się nie udał? Ci, którzy otrzymali wolność w momencie, gdy Fukuyama wieszczył koniec historii, są tą wolnością rozczarowani i chętnie ją sprzedadzą za niewielką cenę. Opisane przez Fromma poczucie bezsilności i izolacji ma się świetnie. A przecież bezsilność to nic innego jak zagubienie w świecie. Niezrozumienie procesów determinujących życie z braku kompetencji kulturowych. A przecież tak łatwo uzbroić bezsilnego, wystarczy na serio potraktować kulturę i edukację. Rację ma Denis Dutton w „Instynkcie sztuki", kiedy przypomina, że opowieści ludzi pierwotnych snute przy ognisku były niczym innym jak wyposażeniem w niezbędną wiedzę, która pozwoliła słabemu homo sapiens zawładnąć Ziemią. Czy Yuval Noah Harrari, który z kolei wskazuje na język i abstrakcyjne opowieści przekazywane za jego pomocą (z istotną rolą plotki jako ważnego czynnika budowania wspólnoty), odpowiadające za sukces cywilizacyjny człowieka.

Przecież kultura to „zbiorowa mądrość" – supermózg, w którym znajdziemy wszystkie możliwe scenariusze ludzkich zachowań wynikające z biologii i ewolucji. Podobno jedynie dzieła Szekspira wyczerpują wszystkie scenariusze, które tylko mogą być modyfikowane, ale nikt nic nowego już nie wymyśli.

Demokracja to bardzo trudny system. Trzeba podejmować decyzje w oparciu o swoją wiedzę i kompetencje, a co najgorsze, ponosić konsekwencje wyborów. My nieliczni, dla których wolność coś znaczy, przygotujmy się do buntu i obrony wyszydzanych i deptanych wartości demokratycznych, albowiem wydaje się, że politycy populistyczni, tak liczni i popularni, na początku XXI w. potraktowali dzieło Fromma jako instruktaż zamordyzmu. Na nic się zdały opublikowane 10 lat później „Korzenie totalitaryzmu" Hannah Arendt. Ciąg dalszy opowieści o autorytaryzmach nastąpi. 

Autor jest prawnikiem, dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi, byłym prezesem Narodowego Centrum Kultury

Wciąż zachwycam się faktem, kiedy dzieła filozoficzne trafiają do popkultury. Standard wytyczyli „Starsi Panowie" rewelacyjnym „Mambo Spinoza", a Kazik na Żywo w pieśni „Las Maquinas de la Muerte" odwołał się do „Ucieczki od wolności" Ericha Fromma. Obawiam się jednak, że nie zwiększyło to popularności tego dzieła.

Również w kalendarium najważniejszych wydarzeń 1941 roku z pewnością nie znajdziemy informacji o publikacji tej niewątpliwie jednej z najważniejszych książek XX wieku. Jest to rok, kiedy wydawało się, że świat bezpowrotnie pogrąży się w nazistowskim, faszystowskim szaleństwie. Pod koniec 1941 r. czołgiści Guderiana w lornetkach widzą Moskwę. Anglicy przegrywają bitwę o Grecję, a Afrika Korps zaczyna zwycięski rajd po Afryce Północnej. W grudniu sojusznik Hitlera topi flotę USA w Pearl Harbor. Fromm dokładnie wyjaśnia, dlaczego Niemcy w 1941 r. znaleźli się pod Moskwą i Stalingradem. Sam autor, związany ze „szkołą frankfurcką", jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy (1932) wyjeżdża do USA. Współpracuje tam m.in. z Amerykańskim Instytutem Psychoanalitycznym.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje