Później jednak selfie z celebrytami mnie drażniło. Może wynikało to z tego, że jako dziennikarz często spotykałem się z różnymi osobami na niwie zawodowej i raczej miałem wrażenie, że moją rolą jest wypytywanie ich o różne rzeczy, by potem to opisać w swoich tekstach, czyli przybliżyć czytelnikom świat, do którego oni nie mają na co dzień dostępu. Robienie sobie z tymi politykami selfie byłoby wykorzystywaniem tej sytuacji. Raz jednak zrobiłem wyjątek. Pewnego dnia w windzie w „Rzeczpospolitej" redakcyjny kolega przedstawił mnie Kazikowi. Wyciągnąłem telefon i nie zastanawiając się ani chwili, zapytałem, czy możemy sobie zrobić wspólne zdjęcie. Kazik to był ktoś, od kogo nauczyłem się o polskiej polityce chyba więcej niż z uczonych książek, które czytałem najpierw na magisterskich, a potem doktoranckich studiach nad filozofią polityczną.
Pamiętam zresztą pierwszy (i jak dotąd jedyny) koncert Kazika, na którym byłem. Zresztą trudno to nazwać „pójściem na koncert". W jakimś 1995 albo 1996 roku poszliśmy z moim przyjacielem Wojtkiem w okolice stadionu krakowskiej Wisły i słuchaliśmy występu Kazika (nie pamiętam już, czy występował sam czy z Kultem) przez zielony płot, stojąc na murze od strony parku Jordana.
Nie tylko dla mnie, ale dla wielu osób trochę starszych i pewnie trochę młodszych ode mnie, Kazik był tym, który tłumaczył rzeczywistość. Eksperymentując z rapem, czasem z ciężkim metalowym brzmieniem, czasem czymś w rodzaju folk, gdy aranżował utwory swojego ojca, opowiadał o transformacji, o jej niesprawiedliwościach, szansach, szaleństwach. Jego teksty budowały metafory, przez które oglądało się rzeczywistość lat 90., ale też kolejnych dekad. Opowiadał o społeczeństwie, o przestępczości, biznesach, miłości, ale też niezwykle sugestywnie o polityce. To Kazikiem myślałem o polityce, gdy zaczynałem ją rozumieć. „Wałęsa oddaj moje 100 milionów", „Łysy jedzie do Moskwy", „Mars napada", „12 groszy" czy „Mieszkam w Polsce" – tworzyły język, którym wiele osób z mego pokolenia opisywało otaczający świat. Ostatnio był mi bliski, gdy w słynnym „Prosto" wyśpiewywał manifest symetryzmu: „Nie należę do mafii, nie należę do sekty". Kazik zawsze wyprzedzał analityków, bo miał świetny słuch społeczny i polityczny.
I tym razem ten słuch go nie zawiódł. Dlatego też chciwie słuchałem jego nowego singla. I chyba nie tylko ja, bo w ciągu trzech dni „Twój ból jest lepszy niż mój" na samym tylko YouTubie wyświetlono milion razy. To utwór pisany w imieniu suwerena, trzy historyjki osób, które chciały pójść na cmentarz w rocznicę śmierci 10 kwietnia, uronić łzę nad grobami bliskich, lecz tylko „On" mógł to zrobić. „Limuzyny dwie, jedna, cały cmentarz Twój, większy niż mój". I jak zauważył Konstanty Pilawa z Klubu Jagiellońskiego, ta piosenka jest mocniejsza niż wszystkie wezwania o końcu demokracji, bo w prosty sposób pokazuje alienację władzy, która najpierw dawała zwykłym ludziom godność, ale w którymś momencie straciła społeczny słuch.
Tym razem słuchałem jednak Kazika z zazdrością. Bo w trzyminutowej piosence uchwycił pewne zjawisko dosadniej niż ja w dziesiątkach tekstów, analiz czy komentarzy. I miałem ochotę znów go spotkać i poprosić o selfie.