Plus Minus: Od 15 lat przygląda się pani Białorusi. Co takiego wydarzyło się w tym kraju uważanym za stabilny, że nagle obserwujemy wybuch społeczny wymierzony w Aleksandra Łukaszenkę? Przez lata byliśmy przyzwyczajeni do myśli, że Białorusini kochają swojego przywódcę.
Rzeczywiście jest to dla wszystkich zaskakujące, nawet trochę dla mnie, aczkolwiek od pewnego czasu dostrzegałam już sygnały, że klimat społeczny wokół prezydenta Białorusi zaczyna się zmieniać. Od połowy lat 90., kiedy Aleksander Łukaszenka objął władzę w drodze demokratycznych wyborów, przez lata utrzymywał poparcie większości społeczeństwa. Być może nie była to większość, która go satysfakcjonowała, bo np. chciałby cieszyć się sympatią 78 proc. obywateli, a tymczasem popierało go zaledwie 53 proc. Ale tak czy inaczej tę większość miał, prawdopodobnie jeszcze nie tak dawno. Moim zdaniem w 2010 roku, kiedy na Białorusi miały miejsce duże protesty po wyborach prezydenckich, Łukaszenka prawdopodobnie był już na granicy realnych 50 proc. poparcia, oczywiście niezależnie od tego, co mu tam następnie wpisała komisja wyborcza. Ale dopiero w 2017 roku coś się wydarzyło, co przyśpieszyło ten spadkowy trend – wtedy Łukaszenka wprowadził podatek od bezrobocia. Ludzie bez pracy zostali uznani za leni i oszustów i obciążeni dodatkową daniną.
„Niebieskie ptaki do paki" – śpiewał w latach 80. zespół Wały Jagiellońskie. W PRL też tępiło się tzw. bumelantów.
Po rosyjsku darmajed, czyli darmozjad. Łukaszenka był przeświadczony, że ci ludzie nie chcą pracować z lenistwa i albo robią biznesy na czarnym rynku, albo zarabiają wielkie pieniądze gdzieś w Rosji. Nie zdawał sobie sprawy, że bezrobotni naprawdę nie mają pracy, bo w wielu miejscowościach zakłady zostały zamknięte i nie ma gdzie się zatrudnić. Nie zdawał sobie sprawy, że spora część z nich nie ma pieniędzy na życie, a co dopiero mówić o dodatkowym podatku.
Okazało się, że przywódca Białorusi jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. Na wieść o nowym podatku ludzie dostali szału. Przez kraj przetoczyła się fala protestów, głównie w małych miejscowościach, gdzie bezrobocie było najbardziej dolegliwe. Obserwując tamte demonstracje, pomyślałam: Łukaszenka stracił swój dawny elektorat, nie jest już kochany przez prostych ludzi. I dziś się to potwierdza. Główną bazą protestów z ostatnich dni nie jest mińska inteligencja, tylko właśnie ci „zwykli" ludzie. A jedną z tych spraw, o których najczęściej mówią protestujący, jest potrzeba godności.