Specsłużba wcale nie paliła się do tego, by przestawić się z walki z islamskimi terrorystami na walkę z Covid-19, ale izraelski rząd był tak zdesperowany wzrostem liczby zakażeń, że specjalną ustawą zmusił służby do współpracy.
Część wysłanych na kwarantannę była oburzona, przekonując, że w godzinach, gdy mieli się rzekomo spotkać z chorymi na koronawirusa, smacznie spali w domu. Mogli w takich sytuacjach skorzystać z procedury odwoławczej, którą zapewniła izraelska specustawa antycovidowa. Z pewnością system – nawet tak zdigitalizowanej służby jak Szin Bet – nie jest doskonały. Ale pokazuje nam skalę możliwej inwigilacji obywateli przez państwo.
Jeśli do tego dodamy niezliczone ilości danych, które sami zostawiamy w sieci za sprawą mediów społecznościowych czy korzystając z komórek, to zobaczymy, że skala problemu – którego jesteśmy świadomi od jakiegoś czasu – jest olbrzymia. Początkowo wydawało się, że epidemia koronawirusa przyspieszy społeczną akceptację tej inwigilacji, ponieważ mając do wyboru bezpieczeństwo z jednej, a wolność indywidualną czy prywatność z drugiej strony, powodowani lękiem przed zakażeniem nowym rodzajem wirusa wybierzemy bezpieczeństwo.
Wydaje się jednak coraz bardziej, że wolność albo bezpieczeństwo to nie jest alternatywa, z którą mamy do czynienia. To znaczy taka alternatywa, owszem, jest prawdziwa, ale pandemia coraz bardziej uświadamia nam, że oś podziału leży między chaosem z jednej a jakąś próbą osiągnięcia stabilności z drugiej strony. Gdy pandemia wciąż jest w natarciu – choć od pół roku cały świat staje na głowie, by się z nią uporać – państwa stają przed dylematem: walczyć z nią wszelkimi możliwymi środkami, choćby przy użyciu specjalistycznej aparatury szpiegowskiej, czy też pozwolić, by naszym życiem zaczął rządzić chaos, oddać pole zarazie, abdykować. Choć może to zabrzmieć brutalnie, to jeśli państwo się wycofa i ustąpi miejsca chaosowi, nie będzie mowy o żadnej wolności, nie będzie pola dla żadnej prywatności.
I tak naprawdę mniejsze znaczenie będzie miało to, czy przyjmiemy model chiński, czyli totalnej inwigilacji państwowej, czy też amerykański, polegający na tym, że inwigilacją zajmuje się kilka podmiotów komercyjnych – choć nie miejmy złudzeń, że amerykańskie agencje, takie jak NSA, FBI czy CIA, siedzą z założonymi rękami i nie korzystają z narzędzi masowej kontroli obywateli. Sęk w tym, że jesteśmy na ścieżce, z której już nie da się cofnąć.