Na początku listopada 2003 r. pewien student drugiego roku na Uniwersytecie Harvarda ściągnął z uczelnianego intranetu zdjęcia studentek, by wykorzystać je w aplikacji pozwalającej oceniać atrakcyjność osób uwiecznionych na zdjęciach. Program działał jedynie cztery godziny, ale w tym czasie 450 użytkowników wyświetliło aż 22 tys. fotografii studentek tej prestiżowej uczelni. Zdjęcia zestawiano w parach, a widz mógł ocenić, kto jest bardziej atrakcyjny.
Stronę o nazwie Facemash.com władze uczelni szybko zdjęły, a jej twórcy, Markowi Zuckerbergowi, zwanemu przez znajomych Zuck (czytaj: Tzak), postawiono zarzuty dyscyplinarne. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach, ale twórca Facemash odrobił cenną lekcję dotyczącą naszego zachowania w sieci. Stworzony przez niego rok później Facebook ma dzisiaj niemal 3 mld użytkowników na całym globie, ale wciąż korzysta z wiedzy o ludzkiej naturze, jaką zdobył wówczas Zuck: tylko pozornie chcemy być indywidualistami. W rzeczywistości uwielbiamy odnosić się do innych, uwielbiamy mieć poczcie przynależności do grupy, do stada, do narodu, do większej całości.
Stworzona przez Zuckerberga platforma oraz inne, które poszły jej śladem, nazwane zostały mediami społecznościowymi. Mediami, ponieważ każdy użytkownik był nie tylko biernym odbiorcą, lecz także – zgodnie z klasyczną definicją komunikacji – nadawcą. Społecznościowymi, ponieważ instynktem, na którym grały najbardziej, był ten stadny: poczucie konieczności bycia częścią jakiejś społeczności.
To zresztą niezwykły paradoks, że tym bardziej czujemy się sobą, im mocniej stajemy się częścią stada. Mamy większe poczucie podmiotowości, gdy bierzemy udział we wspólnych rytuałach – wspólnie możemy zachwycać się nad swoimi i bluzgać na obcych.
Media społecznościowe są pod tym względem niezwykle demokratyczne. Skoro każdy jest nadawcą, media przestają pełnić rolę strażnika dopuszczającego kogoś do głosu. Każdy może się więc wypowiedzieć. I każdy – bez względu na wykształcenie, pozycję czy miejsce zamieszkania – może poczuć swoją podmiotowość, hejtując w mediach społecznościowych nielubianego przez siebie polityka, celebrytę itp. Politycy, którzy zrozumieli ten mechanizm, bardzo szybko zorientowali się, że nic tak nie scala grupy, nic tak nie daje jej radości i zadowolenia, jak wspólne natrząsanie się z elit.