Roberta nie była ani ładna, ani brzydka, tylko przeciętna. Nie wyróżniała się niczym. Zdolna, ale nie za bardzo. Umiarkowanie lubiana. Nikt jej nie dokuczał, ale też nie chwalił. Na dodatek nie miała chłopaka. I z tego powodu cierpiała chyba najbardziej.
Tak było do 4 września roku 1987, kiedy to we Włoszech, a ściślej na stadionie w Turynie, pojawiła się Madonna w ramach trasy Who's That Girl World Tour. Wtedy to Roberta (która ubierała się jak ta amerykańska wokalistka, a jej piosenki znała na pamięć) przeczytała w jakimś młodzieżowym piśmie, że tak naprawdę gwiazda nie nazywa się Madonna, tylko Ciccone. Jak ona. Na dodatek jej rodzina pochodziła z tego samego miasteczka, co rodzina piosenkarki. Wniosek nasuwał się automatycznie: jest z Madonną spokrewniona i to bardzo blisko.
Następnego dnia w szkole na całe gardło wykrzyczała: „Ona może być moją kuzynką!". I jej pozycja w klasie zmieniła się diametralnie. Chłopaka znalazła po miesiącu. Po maturze wyszła za mąż. Dzisiaj z całej tej sytuacji śmieje się, aż drżą mury. – No, przecież ja z Madonną mam tyle wspólnego, co ty. Nazwisko Ciccone w Abruzji jest bardzo popularne i występuje w wielu miejscach. Z tego, co wiem, z piosenkarką nic mnie nie łączy. Ale zawdzięczam jej większą popularność w klasie.
***
Miasteczko, z którego pochodzi rodzina Madonny (a ściślej dziadkowie ze strony ojca), nazywa się Pacentro i leży niedaleko Pescary, w górach, ale Adriatyk jest na wyciągnięcie ręki. Trudno o lepszą miejscówkę w Abruzji. Klimat jest tutaj znacznie łagodniejszy niż w okolicach Gran Sasso. Blisko do historycznej i przepięknej Sulmony, w której urodził się Owidiusz, a w której produkuje się rzecz w regionie wręcz kultową – specyficzne cukierki zwane confetti. Ten przysmak Abruzyjczyków, oblany cukrem migdał, z zewnątrz przypomina granat albo pocisk, który po rozgryzieniu eksploduje słodyczą tak intensywną, że chce się go mieć na zawsze. Wersja z migdałem jest absolutnie klasyczna, ale można kupić także confetto z czekoladą czy pistacjami. Kolorów też cała masa i każdy zarezerwowany na inną uroczystość, białe confetti daje się jako prezent z okazji komunii, błękitne z okazji narodzin chłopca, czerwone – dziewczynki.
Ale mieszkaniec Pacentro, jeśli zapytać go o to, z czego słynie region, nie wymieni wspomnianych cukierków. Opowie za to o tradycji corocznego quasi-maratonu nazywanego „Corsa degli Zingari", co oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „bieg Cyganów". Skąd Cyganie w miasteczku na końcu świata? Znikąd. Bo nie o nich chodzi. „Cygan" w miejscowym dialekcie oznacza biedaka w łachmanach albo tego, który chodzi boso. Tradycja jest wielowiekowa. Nazwa też. I nikt nawet nie myśli o jej zmianie.