Czy zaraza odciśnie trwałe ślady w polityce? Nie, nie jestem aż tak szalony, by mniemać, że to tylko kwestia czasu, gdy rzeczy wrócą w pełni w swoją utartą koleinę. Zresztą głęboki ślad już został wyryty za sprawą samego faktu, że pod presją zarazy tak wiele rzeczy wokół nas zaczęło podążać nietypowym dla nich torem, jakby na przekór uznawanym trendom nowoczesności. Od pewnego czasu rzeczywistość pasuje jak ulał do celnej diagnozy, postawionej niegdyś przez Mrożkowego Aleksandra Iwanowicza Czelcowa: „Niby wszystko idzie normalnie, ale jakoś tak bokiem".
Na przykład nasze rządy: niby nadal ich ambicją jest osiąganie wzrostu gospodarczego, skoro wiedzą, że ciągły postęp dobrobytu najskuteczniej uprawomocnia demokratyczną władzę, ale walcząc z zarazą, zaczęły robić wiele, aby ów wzrost zrujnować. Albo publiczna służba zdrowia: niby najnormalniej, a nawet z większą determinacją zajmuje się leczeniem, lecz pod presją zarazy próbuje teraz powstrzymać większość chorych od zgłaszania się do przychodni i szpitali. Może najlepiej owo „niby normalnie, ale jakoś tak bokiem" widać na przykładzie szkół: wszystko odbywa się tam jak zwykle – lekcje, klasówki, egzaminy, ale każdy wie, że w pandemicznych realiach to takie co najwyżej półlekcje, półklasówki, półegzaminy.
W gruncie rzeczy dość podobnie dzieje się w światowej polityce. Jak zawsze trwa w niej zacięta rywalizacja o hegemonię, wpływy i potęgę, tyle że mocno zmieniono teraz reguły tej dyscypliny. Chwilowo państwa nie rywalizują o to, kto potrafi na tyle się wzmocnić, aby zyskać przewagę nad innymi, ale raczej o to, jak godząc w samego siebie, wyrządzić sobie w efekcie mniejszą krzywdę niż inni. Znów widać, że w gruncie rzeczy niby idzie tu nadal o to samo, o co szło zawsze, jednak nie tak po prostu, ale „jakoś tak bokiem".
Tyrania technokratów...
Na zdrowy rozsądek nikt nie powinien wątpić, że ta dziwaczna anomalia jest chwilowa. Co prawda, jak dotąd nikt nie zna długości owej dokuczliwie przeciągającej się „chwili", lecz jak wszystkie zarazy w historii zapewne i obecna któregoś dnia ustąpi, aż do czasu wybuchu następnej. Jeśli jednak pozwolić ponieść się filozofom, rysującym ścieżkę, jaką ich zdaniem podąży świat po zarazie, albo dać się wciągnąć redaktorom, w pośpiechu przygotowującym „przełomowe" numery czasopism i dodatków do dzienników (wszystkie na temat rodzącego się „nowego wspaniałego świata") – to w zasadzie powinniśmy odrzucić zdrowy rozsądek i uznać, że anomalia roku 2020 definitywnie obala właśnie nasz stary świat.
Nastrojowi myślowemu wytworzonemu przez filozofów i redaktorów bezrefleksyjnie podporządkowała się masa mainstreamowych polityków, każdego dnia eksploatujących slogan: „Po koronawirusie już nic nie będzie takie samo". Ożywili się zwłaszcza myślowi ekstremiści, co nie jest znów tak dziwne, skoro przewlekła anomalia z samej swej istoty dostarcza łatwej pożywki ultrasowskiemu stylowi myślenia. Weźmy dwa głośne przykłady. Pierwszy – to Giorgio Agamben, który w czasie zarazy zyskał na nowo globalną sławę z racji ultrasowskich diagnoz, formułowanych najpierw na tłumaczonym na liczne języki blogu, potem zaś w rychło opublikowanej książce. Trwałym skutkiem zarazy ma być przede wszystkim redukcja współczesnej polityki do „biopolityki", co ma oznaczać zanik sfery publicznej, w której wolni ludzie toczyli spór o najlepsze urządzenie świata. I w rezultacie zwycięstwo „nagiego życia", czyli biologicznej wegetacji, jaka odtąd będzie uprawomocniać wszelką władzę. Ale to nie koniec czekającej nas politycznej apokalipsy. Tak uprawomocniona władza planuje bowiem wykorzystanie pretekstu ochrony naszego „nagiego życia" do uczynienia z demokracji trwałej tyranii. Polityczna prognoza dla Zachodu po zarazie – to demokratyczna tyrania, która zajmie się hodowaniem wyzbytego poczucia obywatelstwa i zbydlęconego człowieka.