Wolność w obliczu zarazy

Żaden wirus nie odmieni naszej polityki, nie narzuci nowych idei i nie wywróci ustroju. Porządek polityczny odmieniać mogą jedynie silne przemiany naszej zbiorowej świadomości.

Aktualizacja: 02.01.2021 23:25 Publikacja: 01.01.2021 00:01

Chwilowo państwa nie rywalizują o to, kto potrafi na tyle się wzmocnić, aby zyskać przewagę nad inny

Chwilowo państwa nie rywalizują o to, kto potrafi na tyle się wzmocnić, aby zyskać przewagę nad innymi, ale raczej o to, jak godząc w samego siebie, wyrządzić sobie w efekcie mniejszą krzywdę niż inni

Foto: Shutterstock

Czy zaraza odciśnie trwałe ślady w polityce? Nie, nie jestem aż tak szalony, by mniemać, że to tylko kwestia czasu, gdy rzeczy wrócą w pełni w swoją utartą koleinę. Zresztą głęboki ślad już został wyryty za sprawą samego faktu, że pod presją zarazy tak wiele rzeczy wokół nas zaczęło podążać nietypowym dla nich torem, jakby na przekór uznawanym trendom nowoczesności. Od pewnego czasu rzeczywistość pasuje jak ulał do celnej diagnozy, postawionej niegdyś przez Mrożkowego Aleksandra Iwanowicza Czelcowa: „Niby wszystko idzie normalnie, ale jakoś tak bokiem".

Na przykład nasze rządy: niby nadal ich ambicją jest osiąganie wzrostu gospodarczego, skoro wiedzą, że ciągły postęp dobrobytu najskuteczniej uprawomocnia demokratyczną władzę, ale walcząc z zarazą, zaczęły robić wiele, aby ów wzrost zrujnować. Albo publiczna służba zdrowia: niby najnormalniej, a nawet z większą determinacją zajmuje się leczeniem, lecz pod presją zarazy próbuje teraz powstrzymać większość chorych od zgłaszania się do przychodni i szpitali. Może najlepiej owo „niby normalnie, ale jakoś tak bokiem" widać na przykładzie szkół: wszystko odbywa się tam jak zwykle – lekcje, klasówki, egzaminy, ale każdy wie, że w pandemicznych realiach to takie co najwyżej półlekcje, półklasówki, półegzaminy.

W gruncie rzeczy dość podobnie dzieje się w światowej polityce. Jak zawsze trwa w niej zacięta rywalizacja o hegemonię, wpływy i potęgę, tyle że mocno zmieniono teraz reguły tej dyscypliny. Chwilowo państwa nie rywalizują o to, kto potrafi na tyle się wzmocnić, aby zyskać przewagę nad innymi, ale raczej o to, jak godząc w samego siebie, wyrządzić sobie w efekcie mniejszą krzywdę niż inni. Znów widać, że w gruncie rzeczy niby idzie tu nadal o to samo, o co szło zawsze, jednak nie tak po prostu, ale „jakoś tak bokiem".

Tyrania technokratów...

Na zdrowy rozsądek nikt nie powinien wątpić, że ta dziwaczna anomalia jest chwilowa. Co prawda, jak dotąd nikt nie zna długości owej dokuczliwie przeciągającej się „chwili", lecz jak wszystkie zarazy w historii zapewne i obecna któregoś dnia ustąpi, aż do czasu wybuchu następnej. Jeśli jednak pozwolić ponieść się filozofom, rysującym ścieżkę, jaką ich zdaniem podąży świat po zarazie, albo dać się wciągnąć redaktorom, w pośpiechu przygotowującym „przełomowe" numery czasopism i dodatków do dzienników (wszystkie na temat rodzącego się „nowego wspaniałego świata") – to w zasadzie powinniśmy odrzucić zdrowy rozsądek i uznać, że anomalia roku 2020 definitywnie obala właśnie nasz stary świat.

Nastrojowi myślowemu wytworzonemu przez filozofów i redaktorów bezrefleksyjnie podporządkowała się masa mainstreamowych polityków, każdego dnia eksploatujących slogan: „Po koronawirusie już nic nie będzie takie samo". Ożywili się zwłaszcza myślowi ekstremiści, co nie jest znów tak dziwne, skoro przewlekła anomalia z samej swej istoty dostarcza łatwej pożywki ultrasowskiemu stylowi myślenia. Weźmy dwa głośne przykłady. Pierwszy – to Giorgio Agamben, który w czasie zarazy zyskał na nowo globalną sławę z racji ultrasowskich diagnoz, formułowanych najpierw na tłumaczonym na liczne języki blogu, potem zaś w rychło opublikowanej książce. Trwałym skutkiem zarazy ma być przede wszystkim redukcja współczesnej polityki do „biopolityki", co ma oznaczać zanik sfery publicznej, w której wolni ludzie toczyli spór o najlepsze urządzenie świata. I w rezultacie zwycięstwo „nagiego życia", czyli biologicznej wegetacji, jaka odtąd będzie uprawomocniać wszelką władzę. Ale to nie koniec czekającej nas politycznej apokalipsy. Tak uprawomocniona władza planuje bowiem wykorzystanie pretekstu ochrony naszego „nagiego życia" do uczynienia z demokracji trwałej tyranii. Polityczna prognoza dla Zachodu po zarazie – to demokratyczna tyrania, która zajmie się hodowaniem wyzbytego poczucia obywatelstwa i zbydlęconego człowieka.

...czy powrót faszyzmu?

Ciekawe jednak, że to, co włoski lewicowiec traktuje butnie jako wypełnienie swoich starych apokaliptycznych prognoz, nie odbiega aż tak daleko od diagnozy stawianej przez typowego mainstreamowego liberalnego intelektualistę Francisa Fukuyamę. To, co dla lewicowego Włocha jest prognozą utrwalenia się opresji państwa nad zwykłym człowiekiem, prowadzącym w efekcie do jego zbydlęcenia, dla amerykańskiego liberała jest produktem rosnącego zagrożenia ze strony nieoświeconych mas, dokonujących teraz podboju liberalnej demokracji, czyli państwa, które miało być zarządzane zgodnie z oświeceniowym kanonem politycznej racjonalności. Na łamach „Foreign Affairs" (wydania oczywiście poświęconego nowemu kształtowi świata po zarazie) Fukuyama niemal z rozrzewnieniem wspomina niedawne czasy, gdy „elity trzymały więcej władzy", dzięki czemu „istniał silny związek pomiędzy politykami publicznymi a technokratyczną ekspertyzą". Tymczasem zaraza ożywiła „apokaliptyczne wizje, kulty i nowe religie", a jedną z nich jest na nowo rodzący się na Zachodzie „faszyzm".

Polityczną figurą owej nowej ciemnoty i „faszyzmu" jest oczywiście Donald Trump, który w czasie zarazy spostponował wartość nauki, szerząc ciemnotę i podsycając niechęć do obcych (głównie do Chińczyków). Bunt ciemnych mas, które już za chwilę zawładną centrami władzy i wygnają z nich oświeconych technokratów – to czarny scenariusz epoki po zarazie, rysowany przez wzorcowego liberała, niegdysiejszego autora sławnej utopii „końca historii". Warto dodać, że to scenariusz narysowany jeszcze przed wyborczą porażką Trumpa. Niewykluczone, że teraz, u świtu nadchodzącej ery Bidena, również w liberalnego intelektualistę wstąpiłby nowy, bardziej entuzjastyczny duch.

Posługuję się tymi dwoma przykładami po części z przypadku, bo podobnych w stylu i klimacie prognoz jest dziś w domenie publicznej wiele. Ale także dlatego, że przypadki Agambena i Fukuyamy są poniekąd wzorcowe, gdyż pochodzą od autorów o nadal sporym intelektualnym wpływie, a na dodatek o odmiennych afiliacjach ideologicznych. Jest w nich antynomiczne spojrzenie na rolę władzy i ludu: o ile włoski lewicowiec rozdziera szaty nad ostatecznie zgubionym ludem, o tyle amerykański liberał nie kryje swej odrazy dla ekspandujących ciemnych mas. Pomimo tak odmiennej politycznej aksjologii jest w tych prognozach jakaś głęboka myślowa wspólnota. Obaj sławni profesorowie zdają się sądzić, że zaraza gwałtownie zepchnęła „bryłę świata" (przynajmniej tego zachodniego) z politycznej trajektorii, po której poruszała się do tej pory, nadając jej nowy kierunek, zupełnie (u Agambena), albo niemal (u Fukuyamy), katastroficzny. Obaj też w jakimś sensie „wpasowują" polityczne zdarzenia czasu zarazy w swoje wcześniej głoszone teorie, próbując przybierać pozę złowieszczej Kasandry, która wszystko widziała wcześniej, ale nikt wtedy nie chciał jej wierzyć.

Obaj przy tym dopuszczają się nadużycia intelektualnego, wciskając na siłę bieżące polityczne fakty w ramy swoich starych ideologii i ogłaszając, że zaraza w końcu dostarczyła im ostatecznych dowodów i uzasadnień. Dlatego Agamben w sanitarnych lockdownach zaordynowanych przez rządy może odkrywać zapowiadane przez siebie „obozy koncentracyjne", w których ma się dokonać zbydlęcenie wolnych dotąd obywateli Zachodu. Dla Fukuyamy zaś rosnący ludowy brak zaufania do technokracji i liberalno-lewicowego establishmentu, widoczny w ruchach antyszczepionkowych i demonstracjach żądających natychmiastowego „odwołania" koronawirusa przez władze, może stać się koronnym dowodem postępu „faszyzmu", wydzierającego władzę technokratycznej elicie sprzymierzonej z postępowymi uniwersytetami.

Złudne samozadowolenie intelektualistów sprzęga się tu z ożywionym przez pojawianie się zarazy ekstremizmem myślowym, prowadząc w efekcie do kasandrycznego fatalizmu. Jak gdyby (nie wiedzieć czemu) polityczna przyszłość świata miała zostać już zdeterminowana przez biologiczny fakt pojawienia się nieznanego wcześniej zakaźnego wirusa. Miał rację wielki Emil Durkheim, gdy badając zjawisko politycznego fatalizmu, uznał go za „azyl świadomości, która czuje się bezsilna". Intelektualiści wieszczą apokalipsę, gdy czują, iż urywają się im w rękach nitki realnego wpływu na świat.

Cios z „Kill Billa"

To wszystko w żadnym razie nie znaczy, że czas zarazy okazuje się neutralny względem polityki. Że tak się nie dzieje, można łatwo prześledzić na przykładzie trzech jeszcze niedawno pierwszorzędnych idei, zrośniętych z zachodnim konceptem wolności: rynku, wolnego handlu i decentralizacji. Zaraza, a ściślej rzecz biorąc – rządowe lockdowny, zepchnęły owe idee do głębokiej defensywy, choć wyszły one już z mody grubo wcześniej. Rynek znalazł się w zupełnym odwrocie, gdy okazało się (co, skądinąd, oczywiste), że tylko państwo ze swą publiczną służbą zdrowia jest zdolne przeciwstawić się zarazie, zaś tam, gdzie pojawia się efekt wolnej konkurencji, ujawnia się tylko spektakularna patologia, jak z cenami masek, respiratorów, środków dezynfekcyjnych etc.

Druga fala zwątpienia w rynek ujawniła się zaś, gdy państwa zaczęły rywalizować o to, kto ma dość zasobów, by przeprowadzić na największą skalę interwencję w gospodarkę, redukującą skutki administracyjnego zakręcenia podaży. Efektem tych znanych faktów stała się istna lawina antyrynkowych wystąpień polityków, intelektualistów, publicystów i ideologów, jak również mało dorzeczne apele europejskich celebrytów o zaprowadzenie w UE tzw. gwarantowanego dochodu dla wszystkich, niezależnie od umiejętności i pracy (wśród sygnatariuszy były polskie artystki: panie Holland i Tokarczuk, oraz były prezydent Kwaśniewski). Rewolucjonista Sławoj Žižek obwieścił nawet, że zadano właśnie kapitalizmowi „cios z »Kill Billa«", po którym znów są „szanse na ponowne odkrycie komunizmu".

Niemal identyczne przygody przytrafiły się ideom wolnego handlu i decentralizacji. Rzecz jasna, ta pierwsza znalazła się w odwrocie bynajmniej nie za sprawą zarazy, tylko gdy Ameryka odkryła znów protekcjonizm jako metodę przeciwstawienia się dominacji handlowej komunistycznych Chin. Czas zarazy i sławne przypadki bezwzględnej narodowej walki o pierwszeństwo zakupu środków sanitarnych i dostępu do szczepionek ugruntowały tylko modę na protekcjonizm, i to tak dalece, że ostatnio zyskała ona status „oficjalny" jako część ogłoszonej przez Komisję Europejską nowej unijnej ideologii. Z kolei jakobiński centralizm również odzyskał w Europie blask już jakiś czas temu, gdy masy zaczęły się orientować, że samorząd terytorialny to w istocie pomysł na zdjęcie z rządów państw szeregu powinności „opiekuńczych" wobec ludu.

I znów – wstrząsy polityczne w czasie zarazy, w których tle była anarchiczna kontestacja polityki państwowej przez samorządowe władze lokalne, najostrzejsze w Italii, Polsce i Hiszpanii, ugruntowały wzdłuż i w poprzek Europy społeczną abominację do samorządności terytorialnej. A więc i w tym przypadku zaraza dodała niejakiego impetu starym trendom.

Wierna służka ludzkiej wolności

Zaraza, choć była i będzie przyczyną wielkich społecznych kryzysów, nie niesie jednak ze sobą idei, które miałyby moc odmieniania formy świata i ustanawiania nowego porządku politycznego. Żaden wirus nie ma takiej politycznej mocy. Dla kulturowego konserwatysty nie ma wątpliwości, że porządek polityczny odmieniać mogą jedynie silne przemiany naszej zbiorowej świadomości. I dlatego właśnie polityka nie pozostaje na służbie ani fenomenów biologicznych, ani rozwoju gospodarczego, ani nawet skoków technologii, lecz jest zawsze wierną służką ludzkiej wolności. Owszem, czarna śmierć z połowy XIV wieku dobiła demokratyczne wspólnoty miejskie średniowiecznej Italii, przyspieszając tworzenie renesansowych tyranii. Zaś dżuma czasów wojny trzydziestoletniej odegrała pewną rolę w kapitulacji świata katolickiego w obliczu ekspansji germańskiego protestantyzmu. Ale w obu tych historycznych przypadkach wielki kryzys wywołany zarazą jedynie ułatwił wdarcie się na scenę idei, które nie tylko napędzały politykę już przed zarazą, ale też szłyby po historyczne zwycięstwo, nawet gdyby zaraza nigdy się nie zdarzyła.

Epidemie nie mogą być „sprawcami" politycznych przemian, ale mogą – i owszem – przyspieszać albo opóźniać ich bieg. Stąd właśnie wyjątkowa obecnie przydatność diagnozy Mrożkowego Czelcowa. Polityczny świat toczy się w czasie zarazy „normalnie", czyli po trajektorii, po której by się i tak toczył, gdyby zaraza się nie zdarzyła. Ale ponieważ toczy się po niej „jakoś tak bokiem", to tam, dokąd go sami od dawna popychaliśmy i nadal popychamy, może się dotoczyć trochę wcześniej albo później.

Co do jednego nie ma obaw: zaraza nie niesie nam żadnej nowej, nieznanej politycznej apokalipsy. Za to umacnia niektóre prące naprzód, choć nie całkiem sympatyczne idee polityczne. Też jednak wcale nie daje pewności, że te idee, dziś ukochane przez ludy i popierane przez rządy, są już w przededniu swego nieuchronnego tryumfu.

Czy zaraza odciśnie trwałe ślady w polityce? Nie, nie jestem aż tak szalony, by mniemać, że to tylko kwestia czasu, gdy rzeczy wrócą w pełni w swoją utartą koleinę. Zresztą głęboki ślad już został wyryty za sprawą samego faktu, że pod presją zarazy tak wiele rzeczy wokół nas zaczęło podążać nietypowym dla nich torem, jakby na przekór uznawanym trendom nowoczesności. Od pewnego czasu rzeczywistość pasuje jak ulał do celnej diagnozy, postawionej niegdyś przez Mrożkowego Aleksandra Iwanowicza Czelcowa: „Niby wszystko idzie normalnie, ale jakoś tak bokiem".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich