PiS czy opozycja. Komu zaszkodzi szczepionka

Logika totalnej polaryzacji może jeszcze przez lata utrudnić opozycji odzyskanie władzy, skoro brak wyobraźni Krystyny Jandy i rektora Zbigniewa Gacionga idzie na konto Koalicji Obywatelskiej, Leszek Miller zaś poprzez swoją obecność wśród zaszczepionych poza kolejką pomaga utożsamić go także z Lewicą.

Publikacja: 08.01.2021 10:00

Na razie pandemia nie szkodzi PiS. Jeśli szczepionki nie okażą się jednak do końca skuteczne albo sy

Na razie pandemia nie szkodzi PiS. Jeśli szczepionki nie okażą się jednak do końca skuteczne albo system szczepień się zatka, Polskę czeka kryzys, który obróci się przeciwko rządowi Mateusza Morawieckiego i całemu obozowi władzy (na zdjęciu premier podczas konferencji prasowej 27 grudnia)

Foto: Reporter

Historia grupy celebrytów dopuszczonych poza kolejką do szczepionek w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym przypomina o starej prawdzie formułowanej już kiedyś przeze mnie. Nawet kiedy PiS będzie dołował, „pomoże mu" społeczne zaplecze opozycji.

Można twierdzić, że głównym winnym afery jest sam rektor WUM, że aktorzy padli ofiarą własnej naiwności (niektórzy chyba rzeczywiście). Ale już kanonada takich wypróbowanych w bojach agitatorów jak Tomasz Lis, Mariusz Szczygieł, Ireneusz Krzemiński czy autorzy listu otwartego, jaki ukazał się w „Gazecie Wyborczej", pokazuje starą prawdą: oni są niereformowalni. Ich niczym niepotwierdzona teza o istnieniu jakiejś akcji „ambasadorów szczepień" zdaje się przekonywać jedynie ludzi korzystających z jednej bańki informacyjnej i nie wychylających się poza nią. Jest ich sporo, ale chyba nie tylu, aby wygrywać wybory.

Nie cała władza PiS

Partyjni politycy opozycji chyba zauważyli niebezpieczeństwo, przynajmniej niektórzy. Lider PO Borys Budka próbował przemawiać innym tonem, odcinać się od nieuprawnionych przywilejów, choć następnego dnia koncentrował się już na „winach PiS". Tak czy inaczej Lisa ze Szczygłem, także samych nieporadnie tłumaczących się bohaterów tej historii, słychać jednak wciąż lepiej niż polityków. Raz słyszymy, że to pisowska prowokacja, innym razem, że znanym i cenionym się należało. Tak jakby same te głosy reżyserowano faktycznie z Nowogrodzkiej. Tyle że tych ludzi nie trzeba reżyserować. Oni tak sami z siebie. Zupełnie jak wtedy, kiedy porażki opozycji tłumaczyli gorszym klasowo gatunkiem ludzi głosujących na prawicę.

Teza, że winien jest obóz rządzący, prawdziwa jest tylko w jednym fragmencie, choć należałoby to zmienić na „współwinny". Prawo i Sprawiedliwość, podobnie jak ugrupowania rządzące wcześniej, niewiele zmieniło w archaicznej, zbiurokratyzowanej służbie zdrowia. Obowiązuje tam wciąż, jak za socjalizmu, „ekonomia niedoboru". Gdy dostęp do medycznych usług jest utrudniony, łatwiej o kulturę załatwiactwa. Pandemia obnaża to jeszcze bardziej.

Ale też głosy takich ludzi jak były europoseł Marek Migalski, przekonujących, że winien jest PiS, zamazują z wdziękiem najtańszej propagandy istotną cechę naszej rzeczywistości. Od ponad pięciu lat opozycja kreśli obraz wszechwładnego obozu władzy totalnej, przesądzającego o życiu, wolności i własności każdego obywatela. Może to i jest wymarzony ideał Jarosława Kaczyńskiego. Ale wciąż bardzo daleki do spełnienia. To w tym państwie samorządne uczelnie karzą prawicowych profesorów dyscyplinarkami, a sądy wydają wyroki nieułatwiające rządowi życia, także w walce z pandemią. O potężnych segmentach rzeczywistości zależnych od opozycyjnych samorządów nie ma co już nawet wspominać. Nie twierdzę, że to jest modelowo złe, wolę władzę jakoś tam spluralizowaną. Ale warto pamiętać, że z tym podziałem wiąże się także współodpowiedzialność środowisk opozycyjnych za rzeczywistość.

Można tworzyć mity o „niewykorzystanych szczepionkach, które nie mogły się zmarnować". Ale odpowiedź jest prostsza: w układach, w jakich funkcjonuje rektor WUM, kluczowymi elementami są postaci i instytucje (TVN) do białości antyprawicowe. Nic nie wskazuje na to, aby Polacy tylko z tego powodu, że nie są pisowskie, mieli je usprawiedliwiać. W końcu to studenci WUM, a nie rządowe służby, pomogli nagłośnić tę historię.

Można też reagować metodą Kalego: Jarosław Kaczyński też skorzystał ze swojej uprzywilejowanej pozycji, wchodząc pierwszego listopada na cmentarz, niedostępny dla innych. Ale na tym to właśnie polega: na pytaniu, kto w Polsce jest, a kto nie jest „władzą". Nawet jeśli uzna się historię ze szczepieniami poza kolejką za błahą („w tym samym czasie państwowy Bank Pekao przejął bank Leszka Czarneckiego"), ma ona tę zaletę, że jest prosta i przemawiająca do wyobraźni. Pisowska propaganda przejęła ją zgodnie z logiką totalnej polaryzacji. Ta logika może jeszcze przez lata utrudnić opozycji odzyskanie władzy, skoro brak wyobraźni Krystyny Jandy i rektora Zbigniewa Gacionga idą na konto Koalicji Obywatelskiej, a Leszek Miller poprzez swoją obecność wśród zaszczepionych pomaga utożsamić go także z Lewicą.

To kolejny przyczynek do mojej tezy, że pomimo wielu symptomów kryzysu i zużycia tej władzy, jest możliwe, że za miesiąc wygrałaby ona wybory. Można wskazać na jeszcze inne symptomy tego zjawiska. Podstawowym sprawdzianem jest dzisiaj radzenie sobie z pandemią. Nie twierdzę, że ekipa Morawieckiego robi to dobrze. Ale nie robi tego gorzej niż renomowane demokracje zachodnie. Odsyłam do wielodniowej blokady pojazdów z Anglii w świątecznym czasie czy do niemal kompletnego zatkania systemu szczepień we Francji. Na tym tle bledną niekonsekwencje i bzdurne zarządzenia ministra Niedzielskiego. Przynajmniej na razie.

Zresztą i tu pojawia się pytanie o to, kto odpowiada za jakie decyzje, a kto jest co najmniej współodpowiedzialny. W przyciśniętej restrykcjami Anglii premier Johnson zdołał utrzymać szkoły przy życiu do stycznia. Każdy, kto ma do czynienia z dzieckiem w wielu szkolnym, wie, jak zawodna i demoralizująca jest nauka zdalna. W Polsce premier Morawiecki zamknął szkoły już w październiku, co mam mu za złe, ale też od początku roku szkolnego naciskała na to opozycja, a „Wyborcza" straszyła nauczycieli „śmiertelnym zagrożeniem".

Zarazem rząd szykuje podobno nowe uderzenie programowe w tych sferach, w których do tej pory był najbardziej ślamazarny i niekonsekwentny: właśnie służby zdrowia, a ponadto ekologii i edukacji. Kołem zamachowym mają być gigantyczne środki zapisane w nowej perspektywie budżetowej Unii Europejskiej. Nazywane jest to w kołach rządowych „Nowym Ładem" – jak w USA czasów Franklina Delano Roosevelta. Jeszcze niedawno ta ekipa oferowała młodym lekarzom brutalnie łamane obietnice, a nauczycielom po strajku – zwiększanie godzinowych obciążeń. Czy teraz pojawi się wreszcie wyobraźnia? Jeżeli tak, pozwoliłoby to przełamać wrażenie, że ten obóz się wypalił. Że zajmuje się poza pandemią głównie obroną swojej władzy ingerencjami w rynek medialny i w wymiar sprawiedliwości.

Mniej religii, więcej Europy

Piszę na razie o mglistych zapowiedziach podjęcia jakiejś akcji, utrudnionej na dokładkę przez narodową katastrofę. Przejęcie choć minimalnej inicjatywy jest jednak możliwe. Zwłaszcza na tle chronicznej niespójności przesłania opozycji przerażonej zbyt wielkimi wydatkami i żądającej wydatków jeszcze większych – na wszystko.

Są i wieści dla rządzących niepokojące. Serwis OKO.press obwieszcza, że zmienia się proporcja między Polakami deklarującymi się jako prawicowcy i lewicowcy (dziś 48 do 38 proc. na korzyść prawicy, ale ledwie pół roku temu: 57 do 29 proc.). Z jednej strony to po części abstrakcja. Ani poprzednia, ani obecna proporcja ideowych deklaracji nijak mają się do sondaży poparcia dla partii. Deklarowane sympatie prawicowe (lub centroprawicowe) nie muszą oznaczać sympatii dla PiS. Te zmieniają się wciąż nie aż tak znacznie, ale też nigdy nie sięgały 57 czy nawet 48 proc.

Pewne procesy zostały jednak uruchomione, szczególnie przez aborcyjny werdykt TK, choć może był to tylko katalizator. I na przykład zmiana poglądów ludzi młodych na aborcję na życzenie w kierunku jej akceptacji jest jakimś znakiem, podobnie jak spadek udziału w katechezie czy w mszach. Z jednej strony to być może kara za zbyt instrumentalne traktowanie religii – i przez polityków, i przez samych kapłanów. Z drugiej wszakże mamy utrwalenie się różnych nieraz skrajnych tendencji antycywilizacyjnych, już nie tylko antykościelnych, ale i areligijnych, co w naturalny sposób nie sprzyja konserwatystom. Także tym opakowanym w programy socjalne, które z kolei muszą ulegać w tych czasach redukcjom.

Prawica może się pocieszać, że radykalizm ulicznych i internetowych kampanii niekoniecznie działa tylko na rzecz obyczajowych i światopoglądowych progresistów. Nie wiemy, ilu Polaków pozyskały inwektywy Marty Lempart, a ilu zniechęciły. Z pewnością zintegrowały chwilowo Zjednoczoną Prawicę (Jarosław Gowin), ale już niekoniecznie opozycję.

Dziś infantylizm hasła natychmiastowej zmiany rządu ulicznymi protestami zdaje się wypalać, ale też trwalsze zmiany mentalności wielu Polaków są niewątpliwie. Może już nie wrócić, pewnie nie wróci, ani tradycyjna pozycja Kościoła, ani przywiązanie wielu grup do dawnej obyczajowości.

Inną gorzka pigułką dla rządzących jest finał sporu o kształt europejskiego budżetu. Możliwe, że Kaczyński z Morawieckim wybrali przejściowo optymalne rozwiązanie tego konfliktu. Ale nie zatrzymali, bo zatrzymać nie mogli, samego „praworządnościowego" mechanizmu sprzyjającego kontroli relacji wewnętrznych w poszczególnych krajach Unii przez instytucje europejskie. Dochodzą do tego inne zjawiska, na przykład rozszerzanie własnych kompetencji, w dużej mierze prawem kaduka, przez sądownictwo europejskie.

Dochodzi może coś jeszcze ważniejszego. I stworzenie potężnego funduszu pożyczkowego na czas pandemii, i koordynacja akcji rozprowadzania szczepionki, to może nie cały krok, ale pół kroczku, w kierunku federalizacji Europy. Rozumie to Konfederacja, która oba te przedsięwzięcia kwestionowała. Ale – co charakterystyczne – jej poparcie ostatnio spadło, pomimo chwytliwych haseł skierowanych przeciw covidowym restrykcjom. Zjednoczona Prawica i rząd Morawieckiego były za to skazane na entuzjazmowanie się europejską akcją przeciw pandemii, bo oznacza ona wsparcie dla Polski. Systemowo może to oznaczać ustrojową pułapkę – nie od razu, ale za jakiś czas.

Jaki finał katastrofy

No i wreszcie, dziś pandemia nie jest niekorzystna dla szans PiS. Pozwala odgrywać rządzącym rolę zbawcy. Zamraża też nawet najbardziej gorące konflikty, czego dobrym przykładem jest przywoływany już Strajk Kobiet.

Nie znamy jednak finału rządowej polityki. Jeśli szczepionki okażą się nie do końca skuteczne, albo system szczepień się zatka, ba, jeśli Polacy nie dadzą się do nich zagonić, czekać nas mogą kolejny potężny kryzys, powrót do pytań o sens obostrzeń, a szerzej o perspektywę dalszego postępowania. To nie będzie prawdopodobnie kryzys wyłącznie polski, ale w naturalny sposób zwróci się przeciw tym, którzy dzierżą władzę.

Rozwiązaniem naturalnym wydawałaby się w takim przypadku wymiana premiera. Mateusz Morawiecki stał się twarzą „narodowego programu szczepień", a w szerszym sensie tego wszystkiego, co rząd zrobił (i czego nie zrobił) od marca zeszłego roku. Pasuje do roli kozła ofiarnego składanego na ołtarzu narodowych wzburzeń i frustracji.

Kaczyński pewnie wolałby tego uniknąć. Z drugiej zaś strony, nawet gdyby założyć, że ktoś w rodzaju obecnego prezesa Orlenu Daniela Obajtka, wymienianego czasem w roli następcy, miałby świeży mandat do walki z trudnościami, taka zmiana mogłaby nie wystarczyć. Gniew społeczny byłby duży.

Andrzej Stankiewicz z Onetu już przewiduje w roku 2021 krwawą walkę eurosceptycznej Solidarnej Polski z szefem rządu nastawionym jednak na normalne relacje z UE. Gdyby Morawieckiemu powinęła się noga przy okazji czegoś tak prozaicznego jak administrowanie pandemią, byłby to punkt dla ambitnego ministra sprawiedliwości, który cofnął się w sporze o relacje z Unią, ale na pewno nie powiedział ostatniego słowa.

Ostatnio pojawił się sondaż Indykatora, który po raz pierwszy dał startującej samodzielnie w wyborach Solidarnej Polsce 5 proc. Latem tego roku, podczas wojen o skład rządu, mogła liczyć na 1 proc. Ten nowy wynik miałby pozbawiać PiS większości w Sejmie i umożliwiać zwycięstwo zjednoczonej lub przynajmniej nastawionej na powyborcze współdziałanie opozycji. Byłaby to więc bardziej skuteczna recepta na rozprawę z socjalną prawicą niż przesuwanie się nastrojów w lewo i związany z tym Strajk Kobiet.

Mnie ten pojedynczy sondaż wydaje się incydentem, który raczej nie otworzy Ziobrze drogi do wymuszania swojej woli w Zjednoczonej Prawicy (czyli w praktyce na Kaczyńskim). Poza wszystkim: gdyby doszło do spektakularnej porażki w walce z Covidem, zmiotłaby ona prawdopodobnie cały obóz rządzący. Pytanie, kto chciałby wtedy obejmować władzę i z jakim programem.

Mamy jako nową jakość dobrą passę ruchu Szymona Hołowni. Poza niejasno apartyjnymi hasłami i nową dawką niechęci do tradycyjnej Polski, nie oferuje on oryginalnych leków na normalne czasy. Co dopiero mówić o kataklizmie. Gdzie jest ekipa, która by sobie poradziła przy boku złotoustego recenzenta? Zresztą tak czy inaczej Hołownia jest wciąż skazany na rolę koalicjanta starych wyjadaczy. Antypisizm jako jedyne lepiszcze takich rządów byłby szczególnie nieskuteczny w obliczu narodowego kataklizmu.

Zarazem, pamiętajmy: rozmawiamy o roku 2021. Nikt nie spodziewa się po nim wyborów. Scena polityczna – o ile nie dojdzie do jakiegoś meganieszczęścia – będzie zamrożona, zablokowana. Możliwe, że w roku 2023, by zdobyć władzę, trzeba będzie odpowiedzieć na pytania, których dziś nawet nie umiemy sformułować. Możliwe też, że te dzisiejsze przejdą z kolei definitywnie do przeszłości. Nawet ja, urodzony pesymista, chcę w to wierzyć.

Historia grupy celebrytów dopuszczonych poza kolejką do szczepionek w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym przypomina o starej prawdzie formułowanej już kiedyś przeze mnie. Nawet kiedy PiS będzie dołował, „pomoże mu" społeczne zaplecze opozycji.

Można twierdzić, że głównym winnym afery jest sam rektor WUM, że aktorzy padli ofiarą własnej naiwności (niektórzy chyba rzeczywiście). Ale już kanonada takich wypróbowanych w bojach agitatorów jak Tomasz Lis, Mariusz Szczygieł, Ireneusz Krzemiński czy autorzy listu otwartego, jaki ukazał się w „Gazecie Wyborczej", pokazuje starą prawdą: oni są niereformowalni. Ich niczym niepotwierdzona teza o istnieniu jakiejś akcji „ambasadorów szczepień" zdaje się przekonywać jedynie ludzi korzystających z jednej bańki informacyjnej i nie wychylających się poza nią. Jest ich sporo, ale chyba nie tylu, aby wygrywać wybory.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich