Dla mnie pewnym objawieniem tych rozważań była postać lewicowego filozofa, który nagle pojawił się w jednym z telewizyjnych programów. Tomasz Markiewka, profesor, pisarz, tłumacz, przedstawiciel „ostrej" lewicy – Krytyka Polityczna, Oko Press. Zaproszony został do debaty razem z Jackiem Jaśkowiakiem, prezydentem Poznania. Dyskusja nie zapowiadała się burzliwie, bo obaj panowie „z lewa", nikogo z opcji rządzącej. Mnie jednak od razu uderzyła różnica w postawie, w oczach, napięciu twarzy i w powadze przeżywania spraw. Rozmowa dotyczyła pozakolejkowych, kontrowersyjnych szczepień, ale zaraz pojawiło się pojecie elit i tu obnażyła się cała różnica pokoleniowa, a nawet przepaść między rozmówcami. Prezydent Jaśkowiak, 56-letni PO-wiec, mocno już osiadły w wyrażaniu okrągłych zdań, twierdził z całym spokojem, że elity należy chronić, bo są narodowym dobrem. Najwyraźniej zdumiony, a nawet zgorszony taką tezą prof. Markiewka próbował określić definicję słowa „elita". Jeśli elita to ludzie szczególni i wyjątkowi, sami najlepsi, to dając dowód swojej wyjątkowości powinni w zagrożeniu stanąć raczej na końcu kolejki.
Cenne to było dla mnie dlatego, że nie mówił o tym człowiek z prawej strony, zacierając ręce, że oto „elyty" się kompromitują. Patrzyłam na człowieka młodego (35 lat), nieobciążonego historią walki o demokrację i emocjami, jakie temu towarzyszyły. Patrzy więc i ocenia świat zastany. Przygląda się etosowi demokracji liberalnej i próbuje porównać ideę ze stanem rzeczy. Nagle prezydent Jaśkowiak mówi zaskakujące zdanie: „no... elity są, jakie są". Na twarzy Tomasza Markiewki pojawiło się zdumienie, niewymagające słów. Zaraz potem prezydent Jaśkowiak stwierdził, że oczywiście przyjdzie czas na tych słabszych... Jak to przyjdzie czas? Istotą demokracji liberalnej jest obrona i ochrona słabszych – to jeden z ostatnich argumentów, jakie Tomasz Markiewka zdążył wypowiedzieć. No i pytanie zawisło w powietrzu.
Jaki jest właściwie model elity w idei liberalnej demokracji i czy przypadkiem oba pojęcia się nie wykluczają? Jeśli bowiem chodzi o jej cel, to jest nim zwrócenie uwagi i pomoc słabszym jako równoprawnym obywatelom, więc czy elity nie powinny raczej dawać przykładu, szukając zagubionych biorców, niż sami być biorcami? Elity demokracji liberalnej oczywiście. Prawdę mówiąc, samo słowo nie jest jednoznacznie pozytywne. Elity wyrzucają z grona elity i też łaskawie do nich przywracają.
„Tokarczuk tak, czy Tokarczuk nie?" – takie pytanie słyszałam w jednym z elitarnych domów na długo przed przyznaniem jej Nobla. Tokarczuk nie – zawyrokowano i w ten sposób wyrugowano jej nazwisko z rozmowy o bieżącej literaturze. Nietrudno się domyślić, że te same osoby zabiegały potem o goszczenie noblistki.